Wówczas redaktor Michnik publicznie przywołał byłego prezydenta do porządku oznajmieniem, że Lech Wałęsa nie powinien tak mówić, bo sam przecież miał w swej młodości hańbiący epizod. Wałęsa widać dobrze wiedział, co Michnik ma na myśli, bo położył uszy po sobie i później już wypowiadał się o Grassie w tonie obowiązującym. Ale nie to jest najciekawsze. Najciekawsze jest to, że nikt wówczas, żaden z "autorytetów", których nazwiska znajduję dziś pod utrzymanym w stylistyce komunistycznej propagandy listem przeciwko historykom IPN, nie zapytał: Adamie, o czym ty mówisz? Jaki hańbiący epizod masz na myśli? Na Boga, wytłumacz to szybko, bo rzucasz cień na wielki autorytet, rzucasz potwarz na bohatera, którego czcimy? I tak dalej, odsyłam po konkretne sformułowania do wspomnianego listu. Żaden z sygnatariuszy o to nie pytał, bo o co Michnikowi chodzi, wiedzieli wszyscy równie dobrze jak sam Wałęsa,. Zresztą nie był to jedyny wypadek, kiedy to - półsłówkiem, aluzją, napomknieniem - ludzie z tego środowiska odwoływali się publicznie do swej szeptanej wiedzy o Tajnym Współpracowniku "Bolek". Więc gdy dziś z taką furią występują ci sami ludzie przeciwko ujawnieniu sprawy przez historyków IPN, choć książki, która tak ich rozjuszyła, jeszcze nie mogli widzieć na oczy, to właśnie dlatego, że doskonale wiedzą, co w tej książce się znajdzie, i co więcej - doskonale wiedzą, że to prawda. A prawda, wedle ich przekonania, podlega ścisłej reglamentacji. Prawda jest dobrem rzadkim, zastrzeżonym dla elity - proste Polactwo musi być, dla własnego dobra, utrzymane w ignorancji. Jakkolwiek to ubierać w słówka o "narodowym micie", "autorytecie" i innych wartościach, jest ta postawa manifestacją głębokiej pogardy, jaką dla nas, ludzi spoza salonu, żywią od zawsze osoby uważający się za polską elitę intelektualną. Prawda podlega dla nich także hierarchii, w tym sensie, że o jej reglamentowaniu mogą decydować tylko wybrane osoby stojąca na szczytach nieformalnej hierarchii. Gdyby TW Bolka zdemaskował Michnik, jak otarł się o to w opisanym na wstępie przykładzie, na przykład po to, by go ukarać za jakieś odstępstwo - byłoby w porządku. Ale nie mają prawa dociekać prawdy jacyś nie zaakceptowani przez "autorytety" trzydziestoparoletni historycy, i to jeszcze ze znienawidzonego IPN! "Paszkwil", "szkalowanie Wałęsy", "szczekanie młodocianych historyków" - właściwie powinienem być obrońcom Wałęsy wdzięczny, że przysługują się promocji także mojej książki, pokazując tak dobitne wszem i wobec, co to takiego "wrzeszczący staruszkowie". Jest w tym bezprzykładnym wrzasku, w tych obelgach coś pożytecznego: patrzcie, Polacy, jacy to ludzie uważają się za władnych sprawować nad wami "rząd dusz". Patrzcie na ten cynizm, na tę pogardę, na hipokryzję, i na histeryczny strach przed odkryciem rąbka prawdy - płynący ze słusznego skądinąd przekonania, że pociągnie to za sobą kolejne odkrycia, nieuchronnie obracające w gruzy cały ten systemat kłamstw, na którym zbudowano III Rzeczpospolitą. Patrzcie państwo i przypomnijcie sobie słowa Mickiewicza o plugawej skorupie, która jest "na wierzchu" naszego narodu. Autorytet zbudowany na kłamliwej zmowie nie jest żadnym autorytetem. Autorytet przysługuje tym, którzy zasługują nań uczciwością i innymi przymiotami. Sygnatariusze kuriozalnego listu przeciwko książce o Wałęsie udowodnili, że te wartości są im głęboko obce, że interesuje ich tylko obrona za wszelką cenę wpływów własnej sitwy. Na bambus z takimi autorytetami.