O ile Polacy otworzyli swe serca i domy dla uchodźców z Ukrainy, a polskie władze stanęły na wysokości zadania w obliczu agresji Putina - co zapewne będzie podkreślane w przemówieniu amerykańskiego przywódcy - o tyle używanie tej wizyty do doraźnych celów politycznych, zwłaszcza w roku wyborczym, pachnie tanim populizmem i żerowaniem na wojnie. Bo to trwająca już rok wojna jest głównym powodem zbliżenia obecnej amerykańskiej administracji do Polski, czyli państwa frontowego całego NATO. I to o wojnie, jej kontekstach i nowych zagrożeniach, jakie niesie, będzie mówił w Warszawie amerykański prezydent w orędziu do całego świata zachodniego. Politycy związani z władzą liczą oczywiście na to, że Joe Biden pomoże PiS-owi w kampanii, szczególnie gdy jego wizyta będzie w ten sposób interpretowana w rządowych mediach. Prominenta polityk władzy Beata Mazurek wprost napisała nawet, że będzie to "ważne polityczne poparcie dla rządu Zjednoczonej Prawicy". Jest to oczywiście popis hipokryzji, biorąc pod uwagę to, z jakim żalem żegnano przegranego faworyta polskiej władzy Donalda Trumpa i w jakim stylu witano Joe Bidena. Dość przypomnieć, jak Andrzej Duda winszował mu jedynie "udanej kampanii wyborczej", a z oficjalnymi gratulacjami czekał aż 43 dni, jakby nieudany pucz Trumpa mógł podważyć demokratyczny wybór. Kpiny Brudzińskiego Niechęć do Bidena pośród przedstawicieli władzy PiS była aż nadto wyczuwalna, a pośród nieprzychylnych komentarzy znalazły się np. złośliwości wiceprezesa partii Joachima Brudzińskiego, który kpił z tego, że podczas zaprzysiężenia Bidena wystąpiły Jennifer Lopez i Lady Gaga. Manifestacyjne rozczarowanie przegraną Trumpa i mało szlachetne gesty szybko musiały ustąpić przed realną polityką, ponieważ o ile PiS nie prowadzi dyplomacji na wysokim poziomie, raczej tonąc w antyeuropejskich fobiach, niż poszerzając pola wpływów, o tyle dobre kontakty ze Stanami Zjednoczonymi są polską racją stanu bez względu na to, kto jest przy władzy. Wybuch wojny u naszego wschodniego sąsiada przyspieszył ten proces. PiS nie tylko musiał zrewidować swoją postawę, ale przede wszystkim w ekspresowym tempie odebrał lekcję prawdziwej dyplomacji. Stany Zjednoczone, które nie zadowalają się doraźnymi celami, lecz myślą o polityce w perspektywie dziesięcioleci, nie mogły sobie pozwolić na to, by wobec nieobliczalności Putina Polska była krajem nieprzewidywalnym politycznie. O ile więc USA nie są - jak Unia Europejska - pryncypialne w sprawach praworządności, o tyle postanowiły w obozie prezydenckiem znaleźć partnerów do załatwiania spraw polsko-amerykańskich. Andrzej Duda, który kończy drugą kadencję i szuka dla siebie nowych możliwości poza PiS, z pewnością jest dla Amerykanów bardziej wiarygodnym partnerem, niż Mateusz Morawiecki czy Jarosław Kaczyński. Wkrótce może dojść do eskalacji Wojna zmieniła wszystko. Polskie władze nie mogły już dłużej marzyć o budowie prawicowej międzynarodówki z europejskimi kolegami Putina. Niemcy powoli przeobrażają swoją politykę otwartości wobec Rosji w politykę sankcji i pomocy militarnej dla ofiary agresora. Nowe kraje dołączają do NATO. Poważnie zaczyna mówić się o włączeniu Ukrainy do Unii Europejskiej. Świat Zachodu wie już, że nie można odpuścić rosyjskiemu dyktatorowi, ponieważ - choć osłabiony i zdumiony zjednoczeniem przeciw niemu - ma apetyt na znacznie więcej. Ta wojna jeszcze nie jest skończona, a eksperci podkreślają, że wkrótce możemy być świadkami eskalacji. Świat stoi przed poważnymi wyzwaniami geopolitycznymi, a wschodnia flanka Sojuszu Północnoatlantyckiego ma strategiczne znaczenie, o czym także zapewne przypomni amerykański prezydent. Polskie wewnętrzne małostkowości i gry blakną w obliczu takiej perspektywy. Przemysław Szubartowicz