Beneficjenci takich operacji, przeprowadzanych przez doradców i zarządców majątkowych, zostali dość powszechnie zrugani i przedstawieni jako oszuści czy wręcz malwersanci. To ostatnie jest nietrafne, bowiem lokaty i inwestycje przez nich dokonywane były legalne. Ale ucieczka od płacenia podatków wywołuje oburzenie u tych, którzy sami płacą je w niewielkiej kwocie (większość osiągających średnie lub zbliżone do średnich dochody) lub w wymiarze czysto symbolicznym (np. większość mieszkańców polskiej wsi). Tak jest jednak tylko do czasu gdy sami się wzbogacą. Najbardziej spektakularne przypadki uchylania się od podatków obejmują biedaków, którzy zostali bogaczami, co ma miejsce zwłaszcza w show-biznesie i sporcie. Z tej pierwszej kategorii bodaj najgłośniejsza była historia Gerarda Depardieu, który po wprowadzeniu we Francji specjalnej, podwyższonej stawki podatkowej dla najbogatszych (co było spełnieniem populistycznych obietnic poprzedniego prezydenta, a jest zapowiedzią partii Razem) gotów był zostać rezydentem Rosji, byle się z francuskim fiskusem nie podzielić. Jak wiadomo, Depardieu wywodzi się ze społecznych nizin, jako jedno z sześciorga dzieci spłodzonych przez niepiśmiennego blacharza, tułające się od 12. roku życia po ulicach, melinach i spelunkach, zanim nie został filmowym gwiazdorem i multimilionerem. Nie wiadomo co sądził o unikaniu podatków przez bogaczy gdy sam był nędzarzem, ale jego przykład można uznać za reprezentatywny dla biedaków zostających krezusami, licznych także w sporcie. Niemal każdy z najsłynniejszych i (co się z tym wiąże) najbogatszych piłkarzy miał lub ma kłopoty z urzędami skarbowymi w macierzystym kraju, gdzie często przychodził na świat w biednej rodzinie. Gdy jednak osiągał status gwiazdorski i związane z nim dochody, niechętnie - mówiąc oględnie - dzielił się nimi z ojczystym fiskusem i społeczeństwem, z którego się wywodzi. Biedacy tracą sympatię do wysokich i konsekwentnie egzekwowanych podatków gdy sami stają się bogaczami. To znany mechanizm psychologiczny. Biedacy na ogół za swoje niesatysfakcjonujące położenie obwiniają innych, bogacze swoje powodzenie przypisują własnym talentom i pracy. Ci pierwsi za sprawiedliwe uważają więc by inni - zwłaszcza bogatsi - z nimi się podzielili, ci drudzy często dzielenie się z innymi owocami własnego trudu uważają właśnie za niesprawiedliwe. Szczególnie zabawne jest kiedy ci pierwsi stają się tymi drugimi. A w tle jest jeszcze inne przekonanie: o moralnej wyższości biedaków nad bogaczami. To także pogląd szerzony przez tych pierwszych. Większość z nich uważa swój los za wynikający ze złej woli innych, zwłaszcza bogatszych od siebie, a więc tym samym będących złymi ludźmi, których oni sami są ofiarami. Bogactwo rysuje się w tej perspektywie jako dzieło złoczyńców, podobnie jak będąca jego rewersem bieda. To naiwne rozumienie stosunków dochodowych i majątkowych jako gry o sumie zerowej, w której bogactwo jednych musi być uzyskane kosztem biedy innych, poprzez ich wyzysk. A unikanie płacenia podatków przez bogaczy jeszcze utwierdza w tym przekonaniu o złu im przyrodzonym, a więc dobru przyrodzonym biedakom. Dopóki sami się nie wzbogacą, czego im skądinąd należy życzyć. Wciąż bowiem nie ma lepszej odpowiedzi na pytanie, co mają począć biedacy, jak ta udzielona w XIX wieku przez francuskiego ministra: "niech się bogacą". To generalnie jedyna słuszna rada także dla dzisiejszych Polaków.