Oto pierwsza. Rzecz dotyczy małego fragmentu naszej rzeczywistości, ale jest jak rzut oka na całość. Właśnie Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport o odprawach kadry kierowniczej spółek skarbu państwa, w latach 2011-2017. Czyli w czasach PO i w czasach PiS. Różnicy nie ma. I jedni i drudzy rwą polskie sukno, aż robi się niedobrze. A chodzi o dziesiątki milionów złotych. Z fragmentami raportu można się zapoznać, więc tylko przytoczę drobiazgi, byśmy mieli pojęcie, jak to wyglądało. W latach 2011-2017 zajmowane stanowiska kierownicze opuściło 1295 osób. Apogeum zmian przypadło na lata 2016, 2017, co nie dziwi. W tej grupie odprawy dostało 467 osób, a odszkodowania z tytułu zakazu konkurencji - 547. I teraz - aż 107 osób wraz z odejściem z pracy odebrało świadczenia przekraczające 500 tys. zł. Dziesięciu osobom wypłacono powyżej 2 mln zł, dwie osoby dostały ponad 3 mln, jedna - 4 mln 340 tys. zł (było to w roku 2013). Tylko te 107 osób zgarnęło, odchodząc ze stanowiska, 155 mln zł. Cóż zauważyli inspektorzy NIK - że rady nadzorcze z wielką łatwością przyznawały członkom zarządów kontrakty menedżerskie, godziły się na wpisywanie do tych kontraktów niekorzystnych dla spółek zapisów, a gdy rozwiązywały umowę - lekką ręką przyznawały odprawy i odszkodowania. Byle tylko człowieka się pozbyć (i zatrudnić nowego). Ze swoich przecież nikt nie płacił... Co rzuca się w oczy, gdy raport się czyta: lata mijają, ekipy się zmieniają, a wszystko jest, jak było. Spółki skarbu państwa traktowane są jak miejsca, gdzie można się dorobić. Pieniądze, wielkie pieniądze, ciekną tam jak przez durszlak. I w działaniach rad nadzorczych, zarządów, bardzo trudno dostrzec troskę o dobro wspólne, nie widać tam gospodarskiego myślenia. Raport nie podawał jednego - kwalifikacji tych obsypywanych milionami menedżerów. Trochę szkoda, bo podejrzewam, że mogłoby być ciekawie... A teraz wiadomość numer dwa. Ta sprawa toczy się od wielu dni, była wielokrotnie opisywana. Chodzi o wybór kierownictwa Unii Europejskiej na najbliższe lata. I cóż mamy? Oto pięć najważniejszych stanowisk w Unii objęli przedstawiciele starej Europy. My, nasza część Unii - nie ma nic. Uważam to za skandal. Za dowód małostkowości państw starej Europy, i za dowód wyjątkowej jełopowatości państw Europy nowej. Nie chcę być złośliwy, ale nie tak dawno Mateusz Morawiecki krzyczał na rynku w Sandomierzu: "ja sam negocjowałem przystąpienie Polski do Unii Europejskiej 20 lat temu i doskonale wiem, jak w Unii negocjuje się najlepsze transakcje!" Chłopie, co ty wiesz? Nic wtedy nie negocjowałeś, a jak widać - niewiele też potrafisz. A przecież w różnych negocjacjach z Unią i w ramach Unii szło nam całkiem sprawnie. Leszek Miller w roku 2002 w Kopenhadze zafundował nam wszystkim negocjacyjny horror (z happy endem), kiedy ustalał ostatnie punkty naszego wejścia do UE. Gdy wrócił do Warszawy, w Sejmie przywitały go oklaski, osobiście gratulował mu, to jest nagrane, Jarosław Kaczyński. Swoje potrafił załatwić w Unii Jerzy Buzek, o Donaldzie Tusku nie wspomnę. A PiS? Uważnie przeczytałem najważniejsze relacje z unijnego szczytu. One wszystkie były zgodne w jednym - polska strategia polegała na utrąceniu kandydatury Fransa Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej. I to było wszystko. Nie mieliśmy żadnej kandydatury, jako Polska, jako Grupa Wyszehradzka, jako Międzymorze wreszcie, którą byśmy lansowali. Która byłaby w grze. No, jeżeli tak wygląda sprawa... A brak ludzi w ważnych miejscach, ten kordon sanitarny, na który zgodził się PiS, za chwilę przyniesie mało przyjemne niespodzianki. Bo Unia już przyjęła, że dystrybucja funduszy unijnych będzie powiązana ze sprawami praworządności. Więc już trzyma Warszawę za gardło. A jak ktoś jeszcze ma co do tego wątpliwości, niech posłucha premiera Finlandii, która właśnie objęła przywództwo w Unii. Antti Rinne mówi tak: "Są trzy tematy, które naszym zdaniem powinny być związane z wieloletnimi ramami finansowymi: praworządność, ochrona klimatu i migracje. Władzom Finlandii, która jest płatnikiem netto do budżetu Unii, nie jest łatwo wytłumaczyć własnym obywatelom, że przekazujemy nasze pieniądze krajom, które nie chcą przestrzegać naszych reguł". Tak mielą unijne młyny... Wspomniany raport NIK pokazał, że jeśli chodzi o stosunek do Polski PO i PiS w zasadzie się nie różnią. To polityczni krewniacy, chłopcy z tej samej wioski. Różni ich polityka - zwłaszcza te 500+. Znaczy się - jak gdzieś wyczytałem opinię pisowskiego wyborcy - może i chłopaki ciągną do siebie, ale przynajmniej się dzielą. Hmm... Nie swoim... Z drugiej strony, PiS jest dramatycznie nieudolny, nie radzi sobie z najprostszymi sprawami. Nie tylko w Europie. Przecież w kraju co chwila mamy jakieś afery - a to firmy nie chcą budować dróg, a to brakuje leków i rosną kolejki do lekarza, a to mamy awanturę w szkolnictwie... I tak można wyliczać (o elektrycznych samochodach, promach budowanych w Szczecinie czy o śmigłowcach dla wojska nie wspomnę, bo to inna kategoria, to obiecanki). Tak oto przedstawia się wybór na najbliższe lata. Rozwalony został etos służby państwowej, szacunek dla ludzi fachowych i doświadczonych, troska o dobro wspólne, myślenie w perspektywie dłuższej niż najbliższe wybory, czy posiedzenie rady nadzorczej. Więc mamy, co mamy. Przepraszam za te wzniosłe słowa, ale w czasach, w których polityka polega na wymyślaniu sobie od damskich bokserów, agentów itd., warto wrócić do podstawowych pojęć i wartości.