Po prostu, wasze umiejętności nie będą zbyt mocno cenione.W ostatnich tygodniach ukazało się na ten temat kilka publikacji. Między innymi upubliczniono badania Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN). Komitet przebadał około 900 uczelni, instytutów naukowych, jednostek badawczych, i stwierdził, że poziom europejski trzyma ledwie kilka z nich. Za to aż 62 proc. jest tak marnych, że właściwe należałoby je zamknąć. Z tym badaniem koresponduje opublikowana parę tygodni temu kolejna edycja tzw. rankingu szanghajskiego. Jest to ranking klasyfikujący wyższe uczelnie na świecie. I w nim znalazły się dwie polskie uczelnie, UW i UJ, ale dopiero w czwartej setce. A jeśli chodzi o innowacyjność, to w Unii Europejskiej jesteśmy w ostatniej grupie państw. Jesteśmy więc naukową dziurą (słowo "prowincja" na określenie tej sytuacji zabrzmiałoby zbyt nobliwie) i nic nie wskazuje na to, by sytuacja mogła się w jakimś dającym się przewidzieć terminie zmienić. I co? I nic. Mało kogo to obchodzi. Polską wstrząsają debaty dotyczące zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, gdzie brylowała pani Kaja Godek. Ona przemawiała, obok, w kaplicy sejmowej, modlono się za pomyślność jej wniosku. Polska jak z obrazka. Poza tym, naszą uwagę absorbuje Antoni Macierewicz i jego smoleńskie teorie. I jego eksperci, jak się okazuje, wykształceni inaczej. W mediach toczą się również gorące dyskusje o piłce nożnej, o piosenkarkach i aktorkach. Profesorami i ich osiągnięciami naukowymi nie interesuje się nikt. Ha! Po części rozumiem brak zainteresowania sprawami nauki, czy nowych technologii. Po prostu, jeżeli nie ma nic wartego uwagi, to nawet najzdolniejszy dziennikarz oddaje temat walkowerem. A dlaczego nie ma nic wartego uwagi? Odpowiedź jest prosta: a dlaczego miałoby być? Żeby rozwijała się nauka, żeby studia miały sens, musi być naturalne ssanie, zapotrzebowanie na najlepszych absolwentów. Muszą być mocne firmy, chcące wchłaniać najlepsze mózgi. Weźmy Niemcy, to najprostszy przykład - tam na najlepszych inżynierów czeka Mercedes, BMW, VAG, Siemens, Bosch. Jest BASF, Henkel. Jest przemysł energetyczny. A także są banki, towarzystwa ubezpieczeniowe i tak dalej. Rodzime potęgi, niczym okręty flagowe, zasysają zdolnych studentów. A jednocześnie, poprzez sieć kooperantów, pchają gospodarkę do przodu. W Polsce takich okrętów flagowych właściwie nie ma. Są ich namiastki - jest PGNiG, Orlen, KGHM (dwadzieścia lat temu rząd chciał go sprywatyzować za czapkę gruszek, ale załoga nie pozwoliła...), mamy PKO BP i PZU (teraz zwalnia ludzi), te firmy mogą zasysać najlepszych studentów, i w zasadzie tyle... Bo co z tego, że jesteśmy jednym z większych w Europie eksporterów samochodów i sprzętu AGD, skoro de facto są to tylko montownie... Stan polskiego szkolnictwa wyższego jest rachunkiem za liberalne iluzje III RP i polskiej transformacji. To wtedy uznano polski przemysł za relikt komuny, więc go zniszczono. W większości tamtych firm działały OBR-y, czy ośrodki badawczo-rozwojowe, gdzie pracowali polscy inżynierowie. Różny był ich poziom, ale był to potencjał, który można było rozwijać. Swoją renomę w świecie miała polska zbrojeniówka, ciekawe rozwiązania proponowali łącznościowcy i elektronicy, mocna była optyka i chemia. Teraz tego nie ma wcale lub jakieś resztki. Liberałowie wmawiali nam, że w miejsce państwowych firm wejdą zagraniczni inwestorzy i rodzimi kapitaliści. Owszem, tak się stało - tylko że firmy zagraniczne zostawiły (jak to w koloniach) jedynie działy handlowe. A prywatny biznes... Nie widać, by specjalnie rozkwitał, inwestował w badania. To wszystko są co najwyżej średnie firemki, szczęśliwe, gdy jakiś zachodni koncern podpisze z nimi kooperacyjną umowę. Koniec, kropka. Nikt nie potrzebuje w Polsce wybitnych inżynierów, technologicznych cudotwórców, menedżerów o światowym oddechu. Nasza rola w świecie jest inna - jesteśmy fajnym rynkiem zbytu, a przede wszystkim dostawcą taniej, średniokwalifikowanej siły roboczej. Zaś w jednostkowych przypadkach - miejscem rekrutacji pracowników średniego szczebla. I potencjał polskiego szkolnictwa wyższego i polskiej nauki jest odbiciem tego stanu rzeczy. Takich produkujemy absolwentów. Czy jest szansa, by to zmienić? By pójść drogą krajów, które dogoniły czołówkę? Polska w swej historii tylko raz przeżywała taką próbę. To było w czasach Edwarda Gierka, który liczył, że kupując zagraniczne licencje, kradnąc najciekawsze technologie, rozwijając je, doszlusujemy do czołówki. Ten eksperyment się nie udał (niektórzy mówią, że został przerwany). Dzisiejsi politycy takich ambicji nie mają. Ich horyzonty określają dwie liczby - budżet Polskiej Akademii Nauk to 81 mln zł, a budżet IPN - to 220 mln zł. Tusk tylko opowiada o wielkich państwowych czebolach, rok temu mówił o tym w swoim drugim expose, nic z tego nie wynika. Dla PO nowoczesna gospodarka to obniżanie podatków (dla najbogatszych) i rozwalanie kodeksu pracy. Gospodarczy program PiS-u zarysował Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". To lustracja przedsiębiorców i domiary. No, Europy tym się nie podbije. Tak więc, drodzy studenci, nie napiszę, że wasz los w waszych rękach, bo większość spraw została już za was zadecydowana. Świat nie stoi przed wami otworem. Ale głowy do góry! Na prowincji też można żyć fajnie. Robert Walenciak