Dlaczego się zrobiła absolutnie priorytetowa? Bo idioci od autostrad wybudowali kuriozum na skalę światową: drogę, która zbiera cały ruch tranzytowy i wstrzykuje go w i bez tego najbardziej zakorkowane miejsce Warszawy, na ulicę Puławską. Wybudowali i jeszcze dumnie przecięli na referendum wstęgi, najwyraźniej do ostatniej chwili kompletnie sobie nie zdając sprawy, że uruchomienie tego komunikacyjnego cudu kompletnie zakorkuje wyjazd z Ursynowa. A Ursynów to dzielnica w największym stopniu zamieszkana przez targetowy elektorat PO - świeżo przybyły do stolicy po wykształcenie, stanowisko, kredyt i awans społeczny. W wyborach 2007 tak licznie rzucił się on odsuwać od władzy PiS, że zabrakło kart do głosowania, a w samorządowych Hanna Gronkiewicz Waltz zdobyła tam 55 proc. Gdyby na Ursynowie dominowały nastroje pisowskie, to jestem dziwnie spokojny, że pani prezydent z panem premierem i panem ministrem pouczyliby jego mieszkańców, żeby zamiast rozbijać się samochodami przesiedli się do metra. No, ale w tej sytuacji premier musiał się rzucić osobiście naprawiać, to znaczy: przykrywać skutki nieudacznictwa mianowanych przez siebie nieudaczników. Jeśli pan premier mówi, że nie wybuduje się wspomnianych wyjazdów, ale za to już w roku 2019 gotowa będzie druga połowa obwodnicy, to jestem dziwnie spokojny, że połowa tej obietnicy zostanie spełniona. To i tak lepiej niż ze spółką Inwestycje Polskie, którą kiedyś zapowiedział premier jako nasz sposób na gospodarcze ożywienie. Słyszał ktoś potem o jej działalności i jakichkolwiek pożytkach, jakie przyniosła gospodarce? Słyszał ktoś, co wynikło z programów antykryzysowych, które z nie mniejszym hukiem odpalało PO w czasie kryzysu bankowego? Słyszał ktoś, jak skończyły wszystkie te obiecywane z wielkim przytupem "rewolucje legislacyjne"? Jeśli kogoś to interesuje, to owszem, doczyta się. Jest parę gazet, które w miarę regularnie ukazują rzetelne informacje. Na przykład - jak w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" - o rozkwicie branży "dopalaczowej", z którą Tusk tak stanowczo i ostatecznie rozprawił się kilka lat temu, wprawiając w ekstazę zachwytu salony. Wynika z tego artykułu, że w tym roku zatruło się dopalaczami już najmarniej 500 osób. I co? I jajco. Jak to było panu premierowi potrzebne, to TVN, "Wyborcza" i tzw. media publiczne urządziły masową histerię z pięciu (pięciu!) przypadków takich zatruć, gdzie w dodatku okazało się potem, że jednego nie było w ogóle, a trzy nie były wcale spowodowane dopalaczami. Nieważne. Kto by tam sprawdzał - grunt, że na fali histerii pan premier "wielmożność woli swej okazał" i załatwił sprawę "w pełni i ostatecznie, chociaż nie do końca - a raczej, do końca i ostatecznie, ale nie w pełni". Świat propagandy jest światem "wiecznego teraz", jak to ujmował sławny badacz kultur prymitywnych. I nijak się ma do rzeczywistości. Z trzech wyrwanych z prokuratorskich protokołów zdań można wysiłkiem bandy medialnych pachołków zrobić histerię, która kilku milionom bezmyślnych ludzi wtłoczy do głów przesłanie "pseudoeksperci Macierewicza się skompromitowali". Albo "PIS profanuje symbol Powstania Warszawskiego". Śmiechu warte, doprawdy. Pseudoeksperci, bo nigdy nie badali katastrof lotniczych? Pan Lasek też nigdy nie badał. Pseudoeksperci, bo zajmowali się materiałoznawstwem, a nie lotnictwem? Główny ekspert pana Laska jest astrofizykiem (i słusznie - kto, jeśli nie facet od ciał niebieskich, mógł zbadać wrak na odległość kilkuset kilometrów?). W międzynarodowej bazie danych znaleźć można kilkadziesiąt prac opublikowanych przez Biniendę, Obrębskiego czy Rońdę, ale ani jednego śladu naukowej działalności pana Laska czy ludzi z jego ekipy. Wdawanie się w taką rozmowę nie ma oczywiście sensu. Są konkretne pytania, dotyczące toru lotu tupolewa i sposobu, w jaki się rozpadał. Może eksperci Macierewicza przeliczyli coś źle (opierają się przecież na tych samych danych co MAK i Miller, bo innych nie ma), ale tylko oni to przeliczali. Komisja Millera, jak przyznał jeden z jej uczestników, w ogóle się tymi sprawami nie zajmowała. Uznała, że uderzenie w brzozę jest prawdopodobne, a skoro tak, to i rozpad kadłuba jest prawdopodobny, i szlus. Nikt nie sprawdzał, nie liczył, bo kazali im szybko, szybko. A potem jest już tylko zmasowany ryk: wszystko zostało wyjaśnione, wszystko zostało wyjaśnione, psiakrew, a kto mówi, że nie, to go w mordę! Nieprawda, nic nie zostało wyjaśnione. Dla każdego zdroworozsądkowo myślącego człowieka jest oczywiste, że jeśliby profesorowie Macierewicza rzeczywiście byli ignorantami, nie byłoby lepszego żeru dla władzy niż przyjąć wyzwanie i zmiażdżyć ich publicznie argumentami "prawdziwych" ekspertów. Jeśli zamiast tego słyszymy chór Olbrychskich i podlizujących się władzy rektorów (prywatnie nawet nie kryjących, że, oczywiście, nie czytali), że absolutnie nie wolno z nimi rozmawiać, nie wolno ich słuchać, bo to pseudonaukowcy, i profesor Kleiber, i każdy, kto chce poznać argumenty obu komisji, też z punktu staje się skompromitowanym, ośmieszonym "pseudonaukowcem", to przecież sprawa jest jasna. Lasek nie będzie rozmawiał z nikim poza Moniką Olejnik, choć niby bierze za wyjaśnianie niewyjaśnionego drugą pensję, bo nie był w stanie odpowiedzieć nawet na pytania publiczności podczas otwartego spotkania w "Gazecie Wyborczej" - cóż dopiero gdyby zadali mu pytania profesorowie. Pani Gronkiewicz Waltz od wielu miesięcy lansuje się fotką na tle kotwicy Polski Walczącej. Kotwica, okazuje się, nie jest jednak symbolem Powstania. Symbolem powstania jest litera W, której "zawłaszczenie" przez opozycję wywołało kolejne wielodniowe spazmy oburzenia. Najsilniejsze u tych, którzy nigdy nie ukrywali, że Powstanie uważają za głupotę, której czcić w żadnym wypadku nie należy. Kilka lat temu, gdy padła propozycja, by 1 sierpnia o 17.00 dla uczczenia "godziny W" zatrzymywać w Warszawie na minutę ruch, cała ta salonowa mętownia kpiła niemiłosiernie, że znowu oszołomy obchodzą klęski, znowu to narodowe cierpiętnictwo, duszne opary polskiego mesjanizmu i bezsensowe utrudnienia w ruchu drogowym. Teraz, z tą samą gorliwością, z jaką zapewniali, że wszyscy kupują w Biedronce i wszyscy są Ślązakami, teraz nagle wszyscy są dziećmi powstańców oburzonymi sprofanowaniem świętego symbolu litery W! Cóż, to to samo towarzystwo, które kiedyś wykupywało z kiosków książeczki "100 kawałów o Wałęsie" oraz znaczki i koszulki "Bendem prezydentem", a teraz śpiewa ze wzruszeniem peany na cześć wodza, wiodącego nas ku zjednoczeniu z Niemcami (czyż nie o to walczyli profanowani dziś przez PiS Powstańcy?) W III RP, żeby się załapać do opiniotwórczych elit, trzeba się wykazywać giętkością dobrze spranej szmaty. Rozumiem, że ludziom się myśleć nie chce, rozumiem, że mają dość, że nie bronią się przed medialną papką zalepiającą im oczy i uszy, nie szukają rzetelnych wiadomości, choć dziś są one od nich na jedno kliknięcie. Nie rozumiem jednego - czy doprawdy zanikł już w Polakach elementarny zdrowy rozsądek? Przecież żeby zobaczyć, jak bardzo łżą Czerska i Augustówka, nie trzeba nic wiedzieć, wystarczy zadać sobie od czasu do czasu proste pytanie, w rodzaju: jeśli Wałęsa to nie Bolek, to dlaczego "zniknął" dowody swojej niewinności? Jeśli Jedwabne zrobili Polacy, to dlaczego w grobie znaleziono dziesiątki łusek, i dlaczego, jak je tylko zaczęto znajdować, natychmiast kazano przerwać ekshumację? Jeśli "pseudonaukowcy" plotą "oczywiste" bzdury, to czemu nie dacie im dostępu do kamer, żeby się ośmieszyli w sposób nie budzący wątpliwości, i nie pokażecie obliczeń, symulacji, dowodów sporządzonych przez prawdziwych specjalistów, od katastrof, a nie od astrofizyki? Establishment przywykł traktować Polaków jak baranów, których można dowolnie zapędzać w ten albo tamten kąt zagrody samym tylko straszeniem i pohukiwaniem. Czy się aby w końcu nie przeliczy? Oto jest pytanie warte lepszego życia. Rafał Ziemkiewicz