Rządy PO-PSL kupowały ropę i gaz, bo były najtańsze na rynku, a żadnych sankcji USA, NATO czy Unia na Rosję wówczas nie nakładały. Morawiecki, Sasin, Obajtek... kupują ropę i gaz (zwykły i LPG) mimo unijnych sankcji (choć oczywiście coraz mniej), bo Polsce z powodów ekonomicznych wyjątkowo trudno było dostosować się skokowo do sankcji. Przy pewnym poziomie radykalizmu Polacy mogliby z ich powodu oberwać bardziej, niż Rosjanie. Mnie to nie dziwi, mnie to nie oburza. Jeśli coś mnie oburza, to ponadnormatywne mijanie się z prawdą. Wyzerować zakupy gazu i ropy od Rosjan jest trudniej, niż podkręcać temat na użytek polskiej wojny wewnętrznej. W dodatku obie strony dzisiejszego sporu czyniły wysiłki na rzecz uniezależnienia się od rosyjskich surowców. Rząd PO-PSL zbudował gazoport w Świnoujściu (wkład Prawa i Sprawiedliwości też był tu istotny, bo Lech Kaczyński powiedział parę lat wcześniej, że taki gazoport powinien być zbudowany, a Jarosław Kaczyński po dojściu do władzy nadał zbudowanemu już gazoportowi imię swego brata). Za rządów PiS powstał gazociąg dostarczający do Polski gaz norweski (mam nadzieję, że jeśli Platforma dojdzie do władzy, nie nada temu gazociągowi niczyjego imienia, Baltic Pipe zupełnie wystarczy). W lepszych czasach (gdy polską prawicę reprezentował w Parlamencie Europejskim Konrad Szymański, a nie Patryk Jaki czy Zdzisław Krasnodębski) politycy PO i PiS w europarlamencie i w innych instytucjach unijnych wspólnie brali udział w tworzeniu unijnej polityki solidarności energetycznej, która sprawiła, że nawet rosyjski gaz importowany do Niemiec stawał się gazem unijnym, dzięki czemu Polska mogła go np. reeksportować na Ukrainę, kiedy Rosjanie próbowali zastosować wobec Ukrainy gazowy szantaż w 2014 roku, w czasie kryzysu na Majdanie. Na jednym ze spotkań Donalda Tuska z wyborcami, obecni tam ludzie podzielili się w ten sposób, że zwolennicy Kaczyńskiego krzyczeli do Tuska i jego zwolenników "wyjedźcie do Niemiec!", na co zwolennicy Tuska odpowiadali zwolennikom Kaczyńskiego "wyjedźcie do Rosji!". Gdyby obie strony posłuchały tych wezwań, to (biorąc pod uwagę ostatnie sondaże partyjnego poparcia), z Polski wyjechałoby ok. 60 procent obywateli, a przecież sporo wyborców Lewicy, Hołowni, PSL-u, a nawet Konfederacji też by się przy okazji gdzieś porozjeżdżało. Co jeśli Ukraina przegra, a w USA wygra Trump? W miarę zbliżania się terminu wyborów atmosfera będzie się raczej pogarszać. A wszystko to dzieje się w czasie wyjątkowej dla polityki polskiej koniunktury (choć płaconej krwią Ukraińców). Moglibyśmy wykorzystać fakt, że Ameryką rządzi pronatowski Biden, a nie izolacjonistyczny Trump. Moglibyśmy stać się rozgrywającym Unii, a nie Unię rozbijającym. Jeśli w czasach tak relatywnie dobrej koniunktury polska polityka tak się zachowuje, to jak będzie się zachowywała przy koniunkturze złej? Kiedy np. Ukraina przegra wojnę, kiedy np. w USA wygra Trump, który zatrzyma pomoc dla Ukrainy i wróci do swoich pomysłów ograniczenia liczby amerykańskich żołnierzy w Europie, dając Putinowi czytelny sygnał, że zarówno z Ukrainą, jak też z Europą może sobie zrobić co chce, bo uwaga Trumpa i jego elektoratu koncentruje się na granicy USA z Meksykiem? Łatwo powiedzieć, co polska polityka zrobi w czasach złej koniunktury, bo już to robiła. Targowica wystartuje (od dawna grzebie już nóżką w dołku startowym), za nic sobie zresztą mając partyjne podziały. Jednocześnie wzajemne wyzywanie się od "zdrajców" przybierze na sile. Od zdrajców rosyjskich, niemieckich, brukselskich, nawet amerykańskich czy brytyjskich. Bracia Kaczyńscy lubili sugerować, że Radosław Sikorski jest agentem MI-6, podczas gdy najradykalniejsi z publicystów antypisowskich lubili sugerować, że Jarosław Kaczyński jest być może agentem rosyjskim, a Antoni Macierewicz to już na pewno. To się raczej nie zmieni. Faktyczne realizowanie rosyjskich interesów w regionie (zawsze polegają one na osłabianiu Unii Europejskiej i każdej innej struktury liberalnego Zachodu) to jedno, agenturalność to drugie. W Polsce już jednak od czasów saskich najgłośniej krzyczeli na temat swoich przeciwników politycznych, że są "zdrajcami" i "agentami" ci, którzy faktycznie osłabiali państwo, ci, którzy faktycznie realizowali strategiczne cele polityki rosyjskiej, pruskiej, habsburskiej. To "niski" polski romantyzm (nawet jeśli czasami tworzony przez "wysokich" wieszczów), z Sarmatów tak zacietrzewionych partyjnie i ideologicznie, że wezwali w końcu Katarzynę na sojusznika przeciwko innym Sarmatom, zbyt łatwo uczynił "obcych agentów pracujących za ruble" (zapewne Szanowni Czytelnicy pamiętają te sceny z romantycznych "Dziadów" czy neoromantycznego "Wesela"). Mickiewicz potrafił uczynić to nawet narzędziem walki wewnątrzpoetyckiej, przedstawiając w "Dziadach" ojczyma Słowackiego, Augusta Ludwika Bécu, jako wyjątkowo obrzydliwego zdrajcę, czego mu oczywiście Słowacki nigdy nie wybaczył. Publicyści mobilizują czytelników Agenci pracujący za ruble także byli, jednak to nie oni, ale "suwerenne" decyzje i zaniechania Polaków zmarnowały nam państwo i przesunęły nas politycznie daleko na Wschód. Wielu Polaków robiło to, nie wiedząc, co robi, ale czy i na ile głupota szlachetniejsza jest od agentury - to pytanie, na które szczególnie w Polsce nie chciałoby się odpowiadać, choć zadawać je trzeba. Wracając jednak do naszej polityki, która sporo niszczy nawet w lepszych czasach, a w gorszych może stać się gwoździem do trumny polskiego państwa. "Symetryzm"? Nie, mam swoje preferencje, bardziej ustrojowe niż partyjne, ale to się na partie przekłada. Obniżenie poziomu konfliktu? Pewnie, ale ździebko w tym hipokryzji, skoro jako publicysta muszę konflikt podtrzymywać, bo to się nazywa "mobilizowanie". Politycy mobilizują swoich wyborców, publicyści mobilizują swoich czytelników. A wybory za pasem. Pozostaje nadzieja, "matka głupich", "ta co umiera ostatnia". I to by było na tyle, jeśli chodzi o optymistyczną pointę. Więcej optymizmu z siebie nie wykrzeszę. Sprzedając czytelnikom Interii gębę rozdziawioną w uśmiechu (bo nas Biden chwali, bo "zapędziliśmy Berlin i Paryż do narożnika europejskiej polityki"), poczułbym się jak Mateusz Morawiecki atakujący Donalda Tuska za to, że rząd PO-PSL kupował rosyjską ropę i gaz na 15-10-8 lat przed rosyjskim atakiem na Kijów.