Kto będzie Markiem Aureliuszem, a kto Attylą liberalnego Zachodu?
Protesty uliczne w Los Angeles (połączone z paleniem prywatnych samochodów i domów czy z malowniczymi bijatykami radykalnej młodzieży z siłami porządku – choć przy prezydenturze Trumpa, którego nawet jego zwolennicy z alt-rightu komplementują jako "agenta chaosu", określenie "siły porządku" brzmi nieco ironicznie) ustawiają amerykańską politykę na warunkach wymarzonych dla prawicy i Trumpa.

Obrona najbardziej nawet przemocowych manifestantów z Los Angeles przez demokratów (szczęśliwie demokraci przynajmniej toczą w tej sprawie wewnętrzny spór) pozbawia ich władzy na zawsze, na długo, do czasu wyleczenia się Partii Demokratycznej i "liberalnego mainstreamu" ze starczej choroby lewicowości. Kiedyś była to oczywiście "dziecięca choroba lewicowości", ale teraz dzieci w przytłaczającej większości są skrajnie prawicowe, a nie skrajnie lewicowe.
Skrajna prawica dostarcza dzieciom więcej "funu", niż skrajna lewica, szczególnie purytańska skrajna lewica kulturowa, cancelująca się wzajemnie, donosząca na siebie wzajemnie, bo poza własną kurczącą się bańką (resztki liberalnych mediów, uniwersytety, kultura - tak przykro nazywać to "bańką") skrzywdzić już nikogo nie może.
Zatem chorobą lewicowości dotknięci są dziś w Ameryce, w Europie, w Polsce... przede wszystkim niektórzy starzy dziennikarze, artyści i profesorowie obojga płci. Oni (i one) prowadzą ku zagładzie Partię Demokratyczną, ale także wiele jej odpowiedników w Europie, a nawet bliżej.
Koniec "rzeczywistości"
Tym bardziej ustawiają amerykańską politykę i jej ideowe zaplecza (prawicową i lewicową bańkę) "wydarzenia w Los Angeles" w wersji mediów społecznościowych, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością jaką znamy my - starcy (zgodnie z doktryną o upływaniu czasu i następstwie pokoleń przedstawioną w utworze "Video Killed the Radio Stars" zespołu The Buggles).
Jak donoszą "mainstreamowe media" (ale kto by im wierzył), protesty w Los Angeles zostały już rozegrane w całkowicie nowej komunikacyjnej scenerii. Jak donoszą "mainstreamowi eksperci" (ale kto by im wierzył), na jeden realny obraz zamieszek i jego "zaszerowanie" w amerykańskich mediach społecznościowych przypadało wielokrotnie więcej fejkowych obrazów zamieszek, represji, zniszczeń… oraz ich "zaszerowań".
Algorytmy dostarczały prawicowej bańce fejkowych obrazów totalnie zniszczonego i spalonego Los Angeles (często "przelepionych" z niedawnych pożarów w Los Angeles albo z nieporównanie gwałtowniejszych zamieszek po śmierci Rodneya Kinga czy George'a Floyda). Dostarczały krwawych (nawet jeśli fejkowych) obrazów totalnej "insurekcji" opowiadanej i wykorzystywanych później przez Trumpa i jego komunikacyjne zaplecze. Służących za alibi do posłania już nie tylko Gwardii Narodowej, ale także regularnych marines na pustoszejące ulice miasta rządzonego przez demokratyczną panią burmistrz, do stanu rządzonego przez demokratycznego gubernatora.
Z kolei te same algorytmy lewicowej bańce dostarczały fejkowych obrazów prześladowań, tortur, a nawet "potajemnego rozstrzeliwania" protestujących.
Jedna z fałszywek "informujących" o przygotowaniach meksykańskiej armii do interwencji w Los Angeles została natychmiast obejrzana przez ponad dwa miliony użytkowników Internetu, co deklasuje "mainstreamowe media" (które zaprzeczyły tej "informacji") o parę długości.
CNN (ale kto by wierzył tej stacji) opisuje dokładnie przypadek Jamesa Woodsa (jednego z nielicznych wybitnych amerykańskich aktorów, którzy popierają Trumpa i są za to "cancelowani" przez większość kolegów, koleżanek, osób koleżeńskich), który został nakarmiony obrazami płonącego Los Angeles i zamieszek ulicznych z 1991 i 2020 roku. Kiedy sam gubernator Kalifornii Gawin Newsom przekonywał go publicznie, że "te obrazy są stare", a wielu innych użytkowników Internetu przesłało mu nawet źródła spreparowanych obrazów, Woods najpierw oburzył się na "kłamstwa mainstreamu", a potem zatrzasnął w swojej bańce i dalej "szerował" obrazy zagłady Los Angeles.
Z lewicowcami od Bernarda Sandersa czy Ocasio Cortez było dokładnie tak samo. Nie wierzyli, że obrazy marines opowiadających o przygotowaniach do użycia gazów bojowych przeciwko manifestantom nie są prawdziwe, przekazywali je dalej ozdabiając wezwaniami do rewolucji.
Co jednak najważniejsze, fikcyjne obrazy "Apokalipsy w LA", której tak naprawdę jeszcze nie było, pomagają mobilizować obie bańki przed protestami "No Kings!" ("nie chcemy królów!") zapowiadanymi w całych Stanach Zjednoczonych na sobotę 14 czerwca, kiedy Trump organizuje w Waszyngtonie wielką militarną paradę łączącą obchody 250. rocznicy powstania USA z obchodami własnych urodzin. Zatem "fejki" pozwalają destabilizować to, co w USA pozostało jeszcze z "realnego".
Kto zabija Zachód i w jakiej proporcji?
Czy to są algorytmy AI służące jedynie maksymalizacji zysku właścicieli największych platform "monetyzujących" emocje mas, czy są to algorytmy AI podrasowywane przez wrogów Zachodu z Rosji, Chin, Iranu, Korei Północnej?
A jeśli jedno i drugie, to w jakiej proporcji? Czy Rzym albo Weimar liberalno-demokratycznego Zachodu zostanie zabity przez demoniczną sztuczną inteligencję (jak w "Terminatorze", odwieczna analogia z brodą), która pozazdrościła ludziom jachtów, kolacji przy świecach, seksu czy podstawowego dochodu gwarantowanego? A może jednak Rzym albo Weimar liberalno-demokratycznego Zachodu zostanie zabity przez wciąż jeszcze tradycyjnych, opartych na białku, "barbarzyńców", Persów i Awarów XXI wieku (moja ulubiona analogia z jeszcze dłuższą brodą)?
Kto jest "biczem bożym" na dekadenckie imperium Zachodu? A kto jest Markiem Aureliuszem, Julianem Apostatą, Aecjuszem ostatnim Rzymianinem, Adenauerem, generałem de Gaulle… jakimś innym silnym i pragmatycznym obrońcą i reformatorem liberalnego centrum? I czy w przeciwieństwie do wielu innych poprzedników, którzy padli w walce z historyczną koniecznością rozwiniętej nad miarę cywilizacji nieubłaganie popadającej w dekadencję, temu naszemu Markowi Aureliuszowi uda się uratować globalny Rzym i globalną Republikę Weimarską?
Dla mnie są to pytania ciekawsze, niż pytania rytualnie zadawane przez polskie media (zwykłe i społecznościowe) Tuskowi i Nawrockiemu. Nawet jeśli syndrom Tuska i Nawrockiego to część tego uniwersalnego problemu.
Pytania o to, czy całym liberalnym Zachodem i Polską będą wkrótce rządzić "Markowie Aureliusze" czy "barbarzyńcy". I kto się jako jedni lub drudzy, mniej lub bardziej wiarygodnie, globalnemu i polskiemu ludowi przedstawi.
Cezary Michalski