Łatwo wybrać kabaretowy ton i potraktować Kaczyńskiego - w końcu kluczową postać władzy - jako oderwanego od rzeczywistości autokratycznego safandułę, który już przestał znać się na polityce i ostatkiem sił chce dla obrony własnych interesów wywalczyć kolejną kadencję. Sam wprawdzie daje retoryczne powody do tego, by w jakimś współczesnym kabarecie sparodiować go niczym Wiesław Dymny w Piwnicy pod Baranami Gomułkę (w genialnym monologu "Na przykład Majewski"), ale byłoby to pójście na łatwiznę. Idą na nią zresztą ci, którzy przekonują, że lider partii władzy wybiera teraz zamknięte spotkania, bo nikt nie chce go już słuchać. Otóż on obecnie mówi tylko do tych, którzy kiedyś go kochali (i słuchali), ale z jakichś powodów - głównie związanych z drożyzną - ta miłość nieco spłowiała (a słuch stępiał). Do wyborów jeszcze co najmniej rok i doprawdy trudno sobie wyobrazić, by obstawiona wewnętrznymi sondażami i sprawnymi piarowcami partia, która przymierza się do walki o wszystko, o swój fundamentalny byt polityczny, o etaty swoich ludzi, o przyszłość całej formacji populistyczno-prawicowej w Polsce, nie rozumiała, że propagandowe pogadanki własnego lidera to tylko wstęp do prawdziwej kampanii. Dlatego Kaczyński, który zdaje sobie sprawę ze społecznych skutków rosnących cen, musi najpierw zadbać o wystygłe emocje w twardym elektoracie PiS, ale także zmobilizować partię do wojny. W tym celu po raz kolejny ustawia sprawy tak, by wzniecać podziały, pobudzać najniższe instynkty, a przede wszystkim uwodzić media, które jako pierwsze gonią, by uwypuklać najbardziej barwne (albo najbardziej absurdalne) wypowiedzi tego polityka. PiS wie, że bez mobilizacji własnych zwolenników inne elementy kampanii - jak przywrócenie Beaty Szydło do łask, odkręcenie kurka z propagandą na pełen gaz, obietnice "darów" dla konkretnie sprofilowanego suwerena itp. - mogą zawieść. Dlatego już dziś słyszymy antyniemieckie hasła, dlatego prezes partii wznieca wojnę kulturową, dlatego obśmiewa osoby z zaburzoną tożsamością płciową, dlatego odmawia oponentom patriotyzmu, dlatego wyklucza, dlatego wreszcie odgraża się Unii Europejskiej, że na żadne ustępstwa w sprawie praworządności się więcej nie zgodzi. Być może nawet na rękę byłoby mu trwałe wstrzymanie funduszy dla Polski, bo mógłby podtrzymywać w ten sposób antyunijną narrację. Kaczyński przeżył już co najmniej dwa chwilowe sondażowe tąpnięcia - przy okazji skandalu z nagrodami dla ministrów oraz gdy zaostrzono przepisy aborcyjne - liczy więc na to, że i tym razem (w sondażu Kantar Public Koalicja Obywatelska wyprzedziła PiS) mu się uda. Jest jeden wątek, który szeroko pojętej opozycji powinien dać szczególnie do myślenia. Pośród rozmaitych stwierdzeń i ataków prezesa PiS z ostatnich dni i tygodni uwagę zwróciły słowa wypowiedziane w ostatnią niedzielę w Gnieźnie: "Polska musi być polska. Musimy być silni. Musimy zorganizować wielki ruch społeczny, żeby wygrać wybory". Polska musi być polska... Czyli jaka? O ile PiS doskonale to wie - że ma być populistyczna, antyeuropejska, bigoteryjna, z podporządkowaną władzą sądowniczą, ze spacyfikowani mediami publicznymi, z przeoraną mentalnością na modłę narodowo-katolicką itp. - o tyle opozycja też wie, ale nie potrafi znaleźć w sobie takiego żaru, by umiejętnie swoją opowieść przedstawiać. Polska europejska, otwarta, liberalna, praworządna, to solidna idea, która z jakichś powodów nie jest kanwą "wielkiego ruchu społecznego". Każdy zryw opozycyjny - jak np. KOD - po chwilowym zapale rozpływał się i znikał. To ważne pytanie, dlaczego opozycja nie robi tego samego, co PiS, czyli nie zajmuje się kreowaniem pewnej wspólnoty, a jeśli nawet się tym zajmuje, to bezskutecznie, bo "wyborca opozycyjny" jest zbyt leniwy, chimeryczny i mało podatny na ideologie. A może po prostu boi się posądzenia o fanatyzm z ust tych, którzy siedzą okrakiem na publicystycznej barykadzie i zła nie nazywają złem, lecz umiarkowanym rozkwitem dobra. Dopiero sondażowe trendy powiedzą, czy inflacja obnaży imposybilizm Kaczyńskiego. Zanim to się jednak stanie, nikomu nie zaszkodzi lektura Słowackiego: Szli krzycząc: "Polska! Polska!" - wtem jednego razu / Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu; / Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna, / Szli dalej krzycząc: "Boże! ojczyzna! ojczyzna!". / Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, / Spojrzał na te krzyczące i zapytał: "Jaka?". Przemysław Szubartowicz