Oj były w sejmie piękne czasy. "Wolność rządzi!!!" - zakrzyknąłby dziś na ich widok shrekowski osioł. Do sejmu można było wejść bez kontroli pirotechnicznej, wszystkimi - z wyjątkiem głównych - drzwiami, i włóczyć się po parlamentarnych zakamarkach. Do kuluarów mógł dostać się każdy dziennikarz, ba, nawet wejście na sejmową salę nie było obwarowane ekstra ograniczeniami. Tak było, tak już nie jest, bo każdy czy prawie każdy z kolejnych marszałków wprowadzał, starą dobrą "metodą salami", kolejne ograniczenia. Najpierw nakazali nam wchodzić jednym wejściem, potem zaczęli snuć wizję wprowadzenia "dziennikarskiego kojca" poza obręb którego nie można byłoby wychodzić - to skończyło się niczym, ale kompromisem było podzielenie przepustek na "fioletowo-paskowe" i normalne. Te pierwsze uprawniają do wejścia w sejmowe kuluary, te drugie zmuszają do grzecznego oczekiwania na polityków aż raczą się pofatygować do dziennikarza. A słowo daje, że nie było by wielu ważnych wypowiedzi, a wielu politykom udałoby się chyłkiem wymknąć z Sejmu, gdyby nie właśnie to osławione "polowanie w kuluarach". Teraz słyszę o następnym świetnym pomyśle. Podziału dziennikarzy na patrycjuszy, ekwitów i plebejuszy. Do pełni szczęścia i odtworzenia rzymskiej drabiny społecznej brakuje już tylko niewolników. Zakuć by nas w dyby, posadzić na galerach, albo - jeszcze lepiej - zrobić gladiatorów i napuścić na siebie nawzajem, żebyśmy sami się powyrzynali. O ten obrazek uradowałby twórcę idei odtwarzania rzymskiej hierarchii. Jakże byłoby pięknie.... Nie zamierzam bić w wielki bęben tezy, że ograniczanie swobody poruszania się po Sejmie to straszliwy zamach na wolność prasy. Nie. To zwykła i prościutka pokusa dania nam prztyczka, pokazania, że pierwsza władza jest ważniejsza od czwartej i ułatwienia politykom życia, na zasadzie "a co mnie się tu będą pałętać i głupie pytania zadawać". Argumenty, że dziennikarska gawiedź się pcha, że powoduje tumult i zamieszanie, są typowym "ściemnianiem". Pewnie, że się pchamy, ale pchamy się najczęściej w złudnej nadziei, że jakiś jaśnie oświecony rządzeniem polityk wydobędzie z siebie zdanie oznajmujące. Gdyby rzecznik tegoż polityka przed wejściem do Sejmu wykonał jeden telefon i powiedział komukolwiek z dziennikarskiej czeredy "premier nie powie nic przed spotkaniem, a po nim odpowie na trzy pytania" wszystko wyglądałoby o niebo lepiej. Zapewniam, że pchanie się i przewracanie na siebie na sejmowych korytarzach, nikomu z dziennikarzy nie przynosi nadzwyczajnej frajdy. Nie trzeba nas dzielić na plebs i patrycjat tylko ustalić normalne, oparte na kulturze i zdrowym rozsądku, zasady sejmowego pożycia. Bo może i my nie zachowujemy się jak rzymscy patrycjusze, ale i naszym parlamentarzystom daleko do rzymskich senatorów. Konrad Piasecki k.piasecki@rmf.fm