Redakcja słynnego "Charlie Hebdo" właśnie wystosowała publiczny apel do Duńczyków o nieograniczanie wolności słowa. Warto na niego zwrócić uwagę. Przypomnijmy, że kilka lat temu francuskie satyryczne czasopismo spotkał dramat. Dokoła francuskiej redakcji atmosfera zagęszczała się od czasu przedrukowania duńskich karykatur Mahometa. Satyrycy uznali, że idzie o fundamentalne wartości świeckiego państwa. Odważnie wówczas okazali solidarność dziennikarzom i rysownikom z Kopenhagi. Niemal za każdym razem, gdy publikowano takie karykatury, ostro protestowano na ulicach w krajach arabskich, choćby i położonych daleko od Danii i Francji. Po opublikowaniu serii karykatur posypały się groźby. Wreszcie do redakcji wtargnęli terroryści. W środku Paryża zamachowcy z karabinów rozstrzelali dziennikarzy i rysowników. Redakcja, otoczona jak twierdza, kontynuuje swoją misję. CZYTAJ WIĘCEJ: Dlaczego Zbigniew Ziobro atakuje Agnieszkę Holland Od pewnego czasu oglądamy ciąg dalszy tych napięć. Kto w krajach skandynawskich pali Koran przed kamerami? To w sumie garstka osób. Niejaki Rasmus Paludan, opisywany jako aktywista skrajnej prawicy. Protestować miał przeciwko tureckiemu weto dla wejścia Szwecji do NATO. Inna postać to uchodźca z Iraku, Salwan Momika, chrześcijanin deklarujący swą niechęć do islamu. Podpalił Koran przed parlamentem szwedzkim. Inny wreszcie aktywista, określający się jako "duński patriota", spalił Koran 31 lipca 2023 roku w Kopenhadze przed ministerstwem spraw zagranicznych. Czemu to służy? Każde palenie Koranu prezentuje się dość osobliwie: otoczony przez policję samotny aktywista próbuje podpalić książkę. Najważniejszym rekwizytem jest oczywiście kamera. Bez dziennikarzy dokoła oraz relacji na żywo on-line całe wydarzenie prawdopodobnie w ogóle by się nie odbyło. Wolność słowa w XXI wieku? Wolność manifestowania własnych przekonań w globalnej wiosce? Po każdym spaleniu Koranu odbywają się ataki na ambasady Szwecji czy Danii w krajach arabskich. Przez tłum palone są flagi krajów skandynawskich w Jemenie, Iraku, Iranie, Pakistanie i innych krajach. Publicznie mówi się tam o zmaganiach cywilizacji, aroganckim Zachodzie, o "wojnie z islamem". Prezydent Turcji w przemówieniu potępił "prowokacje" w imię wolności słowa. CZYTAJ WIĘCEJ: Czy potrafimy oddawać ciosy? W cyberprzestrzeni trwają zmasowane ataki Rosji na Polskę W odpowiedzi premier Szwecji Ulf Kristersson uciekł się do dyplomatycznej formuły: "fakt, że akcje są legalne, nie znaczy, że są koniecznie stosowne". Albowiem oficjalnie palenie Koranu jest zgodne z prawem. Mało tego, kontrowersyjni aktywiści przechodzą pełną ścieżkę administracyjno-sądową, aby uzyskać zgodę na swoje publiczne akcje. Pomimo to, w Szwecji i Danii rządzący mają tego dość. Politycy z Kopenhagi planują wprowadzić "tylko" - uwaga, tu barokowa formuła: karalność niestosownych zachowań wobec przedmiotów o ważnym znaczeniu dla wspólnot religijnych. Teoretycznie zatem nie planuje się wprowadzenia karalności bluźnierstwa. A jednak widmo wysokiej grzywny albo do dwóch lat więzienia, o których czytamy w Danii, zelektryzowało redakcję "Charlie Hebdo". Oskarżono o cofanie się demokracji liberalnej poprzez przywracanie w Danii "średniowiecznego przestępstwa". I dorzucono parę ostrych karykatur. Trudna wolność słowa Niedelikatność gestu podpalenia książki uznajmy za oczywistość. Tyle że w całej sprawie chodzi także o badanie granic tego, co jeszcze publicznie wolno zrobić w zmieniającej się Europie. Z jednej strony, migracje zmieniają społeczeństwa państw europejskich, także polskiego. To oznacza, że kolejne grupy domagają się poszanowania ich wrażliwości. Z drugiej strony, w zglobalizowanym medialnie świecie pojedyncze incydenty wywołują reakcje rządów na innych kontynentach. Część przedstawicieli zlaicyzowanych społeczeństw widzi w obu tych procesach zagrożenie dla budowanej przez dziesięciolecia wolności. W naszych mediach społecznościowych nie brakowało osób z prawej strony, które pochopnie kibicowały paleniu Koranu. Warto im przypomnieć, że jeden ze skandynawskich aktywistów-podpalaczy planował "ekumeniczne" spalenie Koranu, Biblii oraz Tory. Gdy Adam Darski (Nergal) zniszczył egzemplarz Biblii wybuchła awantura, po której rozpoczęła się sądowa przepychanka. Oskarżono muzyka o obrażanie uczuć religijnych. Darski bronił się, że to działalność artystyczna. Jak zatem widać, na poziomie argumentacji przeciwnikom niszczenia egzemplarzy Biblii byłoby tutaj blisko do przeciwników palenia egzemplarzy Koranu. CZYTAJ WIĘCEJ: Podział Ukrainy, czyli co niektórym na Zachodzie wciąż chodzi po głowach Nie przesądzając, jak zakończy się sprawa powrotu "zakazu bluźnierstwa" do skandynawskich ustawodawstw, warto podkreślić, że rzeczywiście sprawa ma wymiar europejski. Napięcia lokalne i globalne nie znikną. Zarzuca się aktywistom-podpalaczom nietolerancję wobec muzułmanów i niepotrzebne sianie nienawiści. Ich zwolennicy odpowiadają z kolei, że bronią oświeceniowego dorobku Europy. Trudno jednak zaliczyć do niego palenie książek. Łatwość uzyskiwanego rozgłosu medialnego także budzi opór. Na zakończenie tym bardziej wypada podkreślić zatem, że wolność słowa w Europie tak, jak została - w potwornych bólach - wypracowana nie oznacza, że akceptujemy coś, co nam się podoba. Przeciwnie. Jak określiła to niedawno znakomita teoretyczka liberalnej demokracji, Monique Canto-Sperber, to wolność do bycia zaskakiwanym opiniami innych współobywateli. Zaskakiwanymi - dodajmy - także wysoce nieprzyjemnie. Jarosław Kuisz