Po pierwsze, na pewno zadziałały "efekt Kopacz" i "efekt Hofmana". Platforma uzyskała przecież wynik lepszy niż dawały jej sondaże sprzed paru miesięcy, latem. Na fali nowych nadziei związanych z nową premier oraz w obliczu zgorszenia wycieczką do Madrytu na pewno zdobyła parę procent więcej, a PiS otrzymał trochę mniej. Innymi słowy: Platforma i tak otrzymała lepszy wynik niż na niego zasługiwała. Ale czy znaczy to, że teraz będzie przegrywać? Łatwo przytaknąć, powiedzieć - tak, teraz PiS będzie górą. Ale przecież najbliższe wybory to wybory prezydenckie. Czy znaczy to, że Bronisław Komorowski przegra z Andrzejem Dudą? Wprawdzie sporo miesięcy przed nami, wiele może się zdarzyć, ale - jak na razie - nic nie wskazuje na to, by Komorowski mógł zostać przez Dudę pokonany. A jeżeli urzędujący prezydent wygra - i to w cuglach - wówczas tendencja wyniku wojen PO-PiS znów może się odwrócić. Zaś wynik wczorajszych wyborów uznany zostanie za wypadek przy pracy. Po drugie, pamiętajmy, że wynik wyborów jest ważny, ale równie ważna jest zdolność do zbudowania koalicji, do rządzenia. Gdy piszę te słowa, nie znam jeszcze szczegółowych wyników do sejmików wojewódzkich, ale patrząc szerzej, nie jest jeszcze przesądzone, że PO masowo będzie oddawać w nich władzę. Bo ona, owszem, zdobyła 3-4 proc. mniej niż cztery lata temu, ale jej koalicjant PSL ma o 1-2 proc. więcej. Niewiele się zmieniło. Czy więc dalej będą Polską rządziły sejmiki kierowane przez koalicję PO-PSL (może nie 15, ale np. 11-12), z tym że bardziej przychylone w stronę PSL? To jest scenariusz bardzo realny i on podpowiada, że PSL, wygrany tych wyborów, za chwilę wejdzie mocno do gry. Tak oto Ewa Kopacz w jeden wieczór znalazła się w innym kraju. Jeszcze w sobotę media przyrównywały ją do Angeli Merkel, mówiły o jej "rodzącej się charyzmie", trąbiły o "efekcie Kopacz". Teraz jest to nieaktualne, teraz zaczynają się dla niej kłopoty. I komentarze typu: "źle komunikuje się z wyborcami", "dużo brakuje jej do Tuska" etc. Bo przegrała wybory. W związku z tym w aparacie zaczyna się szemranie. Myślę więc, że rychło Ewa Kopacz będzie musiała udzielić większych koncesji różnym platformerskim frakcjom. Grzegorz Schetyna, Cezary Grabarczyk... Oni te wybory wygrali, mimo że PO przegrała. Więc poczekajmy parę dni - w PO zacznie się niebawem rozliczanie i wojny wewnętrzne. Oni z tego nie wyjdą. Ale to "małe miki" w porównaniu z koalicjantem, w porównaniu z PSL. Platforma będzie musiała sporo się posunąć, by zadowolić ludowców, którzy otrzymali bardzo dobry wynik. 17 proc. PSL to sygnał, że Polska poza wielkimi miastami jest mało wrażliwa na idącą z mediów propagandę, że lubi głosować na ludzi dobrze sobie znanych, i że jest coraz bardziej klientelistyczna. Więc PSL-owcy już dziś czują się głównymi obrotowymi, wyobrażają sobie, że teraz to oni będą rozdawać karty w polskiej polityce, dobierając sobie to PO, to PiS, które bardzo chciałoby porządzić, więc jest skłonne dobrze za to zapłacić. Ale zanim PSL-owskie marzenia staną się realne, Ewa Kopacz jeszcze trochę popremieruje. Czeka ją ciężka przeprawa - bo teraz będzie musiała handryczyć się i z Komorowskim, i ze Schetyną, z Grabarczykiem, i z Piechocińskim. I z partyjnym aparatem, który będzie coraz bardziej przestraszony, zdezintegrowany i niezadowolony. Taka sytuacja oznacza jedno - premier zamiast rządzić, zacznie zajmować się godzeniem interesów wszystkich udziałowców rządzącej ekipy. Władza wykonawcza jeszcze bardziej stanie się chwiejna, niezdolna do aktywnego działania. Uległa wobec rozmaitych lobbies. To jest scenariusz najbardziej prawdopodobny - harde PSL, niesnaski w PO, kolejne polityczne pożary, których już nikt nie będzie w stanie ugasić. I dopiero jak te wszystkie czynniki zagrają, jak koalicja PO-PSL zacznie trzeszczeć, jak coraz częściej będziemy dowiadywać się o kolejnych aferach ludzi władzy, będziemy mogli powiedzieć, że Platforma jest w trwałym odwrocie. Jest jeszcze jeden element, o którym warto wspomnieć. Otóż wygrane PiS-u i PSL przesuwają Polskę w prawo. Platforma musi też się w tę stronę przesunąć. To oznacza, że SLD, który zdobył mało głosów, otrzyma chwilę oddechu. Że Platformie będzie trudniej kłusować wśród elektoratu lewicy. Z prostego powodu - bardziej będzie musiała liczyć się ze zdaniem PiS i PSL, partii konserwatywnych, prokościelnych. Jeżeli SLD-owcy nie rzucą się sobie do gardeł, nie zaczną rozliczać się za nieudane wybory, to mają szanse na odwrócenie złej tendencji, odbudowę polityczną lewicy. Zwłaszcza że w wyborach parlamentarnych obowiązują inne zasady, inne sprawy się liczą. Robert Walenciak