Zwieńczając obchody dwulecia rządu propozycją reform ustrojowych, Donald Tusk niebezpiecznie zbliża się do granicy śmieszności. Większość z jego pomysłów - choćby zmiana sposobu wybierania prezydenta, na niespełna rok przed wyborami - jest nierealna, a mówienie o tym, w tym momencie i z pełnym premierowskim zadęciem, pachnie groteską. "Podsumowując dotychczasowe rządy, premier opowiedział się za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych, zniesieniem Senatu i zmniejszeniem liczby posłów. Według Donalda Tuska, konstytucja powinna wprowadzić zasadę, że "w Polsce rządzi ten, kto wygra wybory". Znacie to Państwo? Prawda, że brzmi znajomo? Ale nie, nie... To nie doniesienia z ostatniej niedzieli, to informacje sprzed dwóch lat bez stu dni. Bo właśnie wtedy, gdy rząd świętował pierwszych sto dni, premier uznał, że czas na zmianę konstytucji. Od tego czasu minęło 365 razy 2 minus 100 - czyli 630 dni. Z lekkim okładem. I przez te 630 dni rządząca partia nie ruszyła nawet najmniejszym palcem w bucie, by propozycje swego lidera wcielić w życie. A i sam lider uznał, że samo ogłoszenie pomysłu jest tak efektowne, że można na tym poprzestać. Nie ma debaty, nie ma prac wewnątrzpartyjnych, nie ma projektu zmian, nie ma komisji konstytucyjnej. Nie ma nic. Z wyjątkiem idei, którą po latach wyciągnięto z kąta, odkurzono i z pełną pompą ogłoszono na nowo. Nie jestem przeciwnikiem fundamentalnych dyskusji. O konstytucji, o ustroju, ideologii, aborcji, eutanazji, krzyżach w szkołach... Uważam, że w kilku kwestiach nasza debata publiczna mogłaby na nowo zdefiniować to, co dziś święte i nienaruszalne. Obserwując od lat pracę Sejmu, nie widzę np. powodu, by liczył on aż 460 posłów. Kwestia prezydenckiego weta też - moim zdaniem - jest kwestią do dyskusji. Pomysł jednomandatowych okręgów nigdy nie budził mojego entuzjazmu, ale porozmawiajmy i o nim. Tłumienie sporów wzruszaniem ramion i mówieniem, że to "dyskusja zastępcza", daleko nas nie zaprowadzi. Ale każda dyskusja ma swój czas. Pomysł debatowania o fundamentalnych zmianach konstytucji, które wprowadzane miałyby być na chybcika, bo trzeba zdążyć przed wyborami, jest absurdem, w który nie wierzy chyba nawet sam zgłaszający. A już na pewno nie jego partia, bo ta, kiwając głową, mówi po cichu, że nic z tego nie będzie, że chodzi o medialny szum i o to, by "wybrzmiało", a nie o wcielenie pomysłów w życie. Nie będę snuł spiskowych teorii, wyjaśniających, czy premier chciał swym wystąpieniem coś "przykryć", od czegoś "odwrócić uwagę", czy tylko "zaistnieć". Podejrzewam bowiem, niestety, że ogłaszanie niemal dokładnie tej samej koncepcji przy okazji wszystkich rządowych rocznic jest świadectwem tego, że Tusk nie ma lepszych pomysłów, a jakieś bardzo chce mieć. Te są przynajmniej tanie i bezpieczne, dużo bezpieczniejsze niż choćby projekty reform emerytalnych czy socjalnych, które mogłyby rozbudzić dyskusje i zrazić do premiera pogrążony w uwielbieniu naród. Konrad Piasecki Zobacz również: Komorowski: Jeszcze jeden rozdział do konstytucji Nowakowski: Konstytucja jako pałka polityczna