Jednocześnie z zerwaniem dealu zbożowego rosyjskie rakiety i drony zaczęły niszczyć ukraińskie instalacje przeładunkowe, magazyny i zapasy zboża wokół Odessy i Morza Czarnego. Pozostawiając względnie nienaruszone instalacje i magazyny zboża na kierunku zachodnim - przy granicach Ukrainy z Polską, Słowacją, Węgrami. Było to wskazanie palcem kierunku eksportu - takiego, który pozwoli podkręcić polityczne napięcia w poszczególnych krajach wschodniej flanki UE i NATO, a także konflikt pomiędzy różnymi krajami i regionami NATO i UE. Ta polityka przyniosła Rosji dodatkowe punkty zarówno na Węgrzech (o których sympatię pod rządami Orbana Putin nawet nie musi się starać), jak też na Słowacji (gdzie zbliżają się wybory mogące odsunąć od władzy prozachodnią centroprawicę i dać tę władzę proputinowskiemu populiście Fico). Putinowi udało się również bardzo szybko zdemolować stosunki polsko-ukraińskie. Oczywisty konflikt interesów Ukraina stanęła pod ścianą: zboże, które nie zostało wyeksportowane przez Morze Czarne (a była to droga gwarantująca najbardziej płynny transfer do Afryki czy Azji), zostanie przez Rosjan zniszczone w czasie ataków, które będą kontynuowane przez jesień i zimę. Nawet sprzedaż tego zboża za pół ceny daje Ukrainie (ukraińskim finansom, gospodarce, producentom rolnym) szansę na przetrwanie. Jednak pojawianie się tego, taniego z konieczności, ukraińskiego ziarna destabilizuje rynki zboża w Polsce, na Słowacji, na Węgrzech. I stawia pod ścianą rządy Polski, Słowacji czy Węgier. Konflikt interesów pomiędzy narodami i państwami Europy Wschodniej stał się oczywisty. Wystarczyło rozegrać ten konflikt tak, aby przesłonił najważniejszy punkt wspólny w interesach tych narodów i państw, czyli ich zagrożenie przez Rosję. Oczywiście trzeba było do tego politycznego imbecylizmu po stronie części politycznych elit rozgrywanych w ten sposób przeciw sobie narodów i państw. W obecnej nacjonalistycznej logice, jaka zaczyna panować w Europie, nie stanowiło to żadnego problemu. Po raz kolejny okazało się, że nacjonalizmy (obojętnie, małe średnie czy duże), nie potrafią ze sobą współpracować. Nawet w obliczu wspólnego zagrożenia logika plemiennych narcyzmów i plemiennej "naszości" pcha je ku zagładzie. Groteskowa propozycja wykonawcy brexitu W przedwyborczej Polsce, gdzie Konfederacja zaczęła odbierać głosy PiS-owi, a PiS zaczął tracić poparcie na wsi, Jarosław Kaczyński zdecydował się na zmianę retoryki i polityki w stosunku do Ukrainy. Tuż po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainie Kaczyński potrafił zażądać od NATO wkroczenia wojsk Zachodu na Ukrainę, co doprowadziłoby do bezpośredniego militarnego konfliktu z Rosją. Ryzykował wówczas interesy Polski, a nawet zagładę Polski - nie "dla Ukrainy", ale po to, by mieć kolejny argument przeciwko "tchórzliwemu Zachodowi", "tchórzliwej Unii", "zdradzieckim Niemcom" i "miękkiemu Bidenowi". Tę retorykę podjęła wówczas nawet część niepisowskich analityków i mediów. A kiedy rządzący jeszcze wówczas Wielką Brytanią wykonawca brexitu Borys Johnson zaproponował Ukrainie i Polsce wyjście z Unii i "stworzenie antyrosyjskiej alternatywy dla UE" (była to propozycja szczególnie groteskowa w ustach polityka, który przeprowadził brexit z poparciem rosyjskich oligarchów na Wyspach, dając później jednemu z nich, Jewgienijowi Lebiediewowi, miejsce w Izbie Lordów, mimo ostrzeżeń MI5), Kaczyński i Morawiecki rozpoczęli nawet nieformalne konsultacje z Ukrainą w tej sprawie. Przy braku zainteresowania ze strony Ukrainy. Ponad głowami Kaczyńskiego i Morawieckiego Teraz te wszystkie oferty PiS dla ukraińskiego nacjonalizmu, który "może być naszym sojusznikiem przeciwko UE", poszły w niepamięć. Tym bardziej, że Ukraina - co było zgodne z jej wieloletnią polityką - zamiast uznać PiS-owską Polskę za "pośrednika w stosunkach z Zachodem", sama zbudowała sobie kanały komunikacji i współpracy z Berlinem czy Waszyngtonem. Właśnie świadomość posiadania tych kontaktów "ponad głowami Kaczyńskiego i Morawieckiego" skłoniła Zełeńskiego do utwardzenia tonu wobec Polski. W odpowiedzi na tę "niewdzięczność" (a przede wszystkim także krótkowzroczność) Kijowa Morawiecki złożył deklarację o zakończeniu uzbrajania Ukrainy przez Polskę (znów, bardziej na użytek polskiej kampanii wyborczej, ale świetnie usłyszaną przez Zachód i Moskwę), a Polska stała się jednym z trzech krajów UE (obok Słowacji i Węgier), które nie zgodziły się na zdjęcie lub choćby ograniczenie embarga na ukraińskie zboże. O ile jednak Słowacja po paru dniach kryzysu wynegocjowała z Ukrainą dwustronne porozumienie, zgodnie z którym eksport ukraińskiego zboża do tego kraju będzie poddany dodatkowej kontroli i ograniczeniom, ale nie zablokowany, to Kaczyński i Morawiecki postanowili uczynić z nagłośnionego w PiS-owskich mediach antyukraińskiego zwrotu kluczowy argument w kampanii przed wyborami parlamentarnymi. Użycie i zmarnowanie dla potrzeb partyjnej kampanii wyborczej długoletniej i kosztownej polityki budowania lepszych stosunków Polski z Ukrainą jest kolejnym przykładem polityki prowadzonej przez Kaczyńskiego właściwie od zawsze. Prezes PiS prowokuje w rytmie kolejnych kampanii wyborczej coraz ostrzejsze konflikty z sąsiadami (z pojedynczymi krajami i z całymi międzynarodowymi organizacjami, takimi jak UE), przekładając to zawsze na politykę i retorykę wewnętrzną. Poziom konfliktów zewnętrznych ma być taki, że również wewnętrzni polityczni konkurenci czy krytycy PiS-u, w propagandzie obozu władzy "nie są już Polakami" (cyt. za Michał Karnowski i legion innych utrzymanków tej władzy). A konflikt polityczny w Polsce nie jest już sporem partii reprezentujących różne wizje Polski, ale "konfliktem z Polską" (o ile oczywiście nie opowiesz się w tym konflikcie po stronie PiS-u, który w języku jego własnej propagandy partyjnej po prostu "jest Polską"). W konsekwencji tej polityki, przynoszącej tak doskonałe efekty w kampaniach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości, będziemy mieli obok siebie Rosjan uznających nas za wroga z powodu poparcia dla Ukrainy, Ukraińców uznających nas za wroga z powodu embargo na zboże, Niemców uznających nas za wroga z powodu kampanii wyborczych PiS-u zbudowanych na antyniemieckości z braku innych równie mocnych argumentów, Unię Europejską uznającą nas za wroga z powodu antyunijnej retoryki PiS i niszczenia przez Kaczyńskiego ogólnoeuropejskich norm praworządności i demokracji w Polsce. Będziemy w końcu mieli Amerykanów pogardzających nami - tak jak pogardzał nami Trump, a dziś pogardza spora część ponadpartyjnego amerykańskiego Deep State - z powodu klientelizmu bez alternatywy. Naród podzielony przez władzę Ale cóż nam szkodzi ta ciężko wypracowana samotność (no chyba że Kaczyński i Morawiecki, idąc śladami swoich politycznych powinowatych z Zimbabwe, zwrócą się ku Chinom, tak jak to zresztą parokrotnie już zapowiadali), skoro będziemy regionalnym mocarstwem? A, zapomniałem, trudno zostać regionalnym mocarstwem narodowi, który został dla potrzeb kampanii wyborczej podzielony na "Polaków pierwszego" i "drugiego sortu", na "swoich" i "zdrajców", na "naszych" i "Niemców". Trudno zostać regionalnym mocarstwem z rządem, który używa Pegasusa przeciwko własnej opozycji, a nawet własnej kadrze oficerskiej, a zakupy sprzętu wojskowego służą mu do przedwyborczych defilad, bo jeśli chodzi o faktyczną obronę polskiej przestrzeni powietrznej pozostaje bezradny. Naród świadomie, cynicznie, głęboko dzielony przez własną władzę ma małe szanse na przetrwanie. Oczywiście Kaczyński zawsze może wierzyć w ostateczną czystkę, która pozostawi na placu boju i na wszystkich urzędach wyłącznie "Polaków pierwszego sortu", wyłącznie sympatyków PiS. Jednak żaden naród na peryferiach, dzielony w ten sposób przez swoich wodzów, nie był nigdy w historii przykładem jedności, zwartości czy siły. Witold Jurasz będzie musiał bardzo się starać, żeby jakoś "zsymetryzować" taki pomysł na politykę polską w rozpadającym się świecie. Skorzysta Rosja Oczywiście Kaczyński reaguje na wyzwanie obecnej minuty, w następnej minucie może powiedzieć coś przeciwnego, niż powiedział teraz. Jednak takie myślenie na krótki dystans (nie jednego polityka, bo za tym idą nastroje ludu i nastroje mediów), w przypadku stosunków pomiędzy narodami zawsze natrafia na te same mury - konflikty historycznych pamięci, konflikty ekonomicznych interesów. Historyczna pamięć i ekonomiczne interesy także się zmieniają, ale w wymiarze dekad, a czasem wieków, podczas gdy "myślenie" i mowa Kaczyńskiego zmienia się z minuty na minutę. Problem polsko-ukraiński pozostanie. Nacjonaliści polscy i ukraińscy nie tylko go nie rozwiążą, ale to właśnie oni uczynią go wiecznym. Ekonomia, historyczna pamięć... będą wytwarzać naturalne sprzeczności interesów. Jeśli zamiast je przepracowywać i rozwiązywać, będzie się na nich wyłącznie politycznie żerować, np. w rytmie kolejnych kampanii wyborczych, sprzeczności zmienią się w konflikt. A na konflikcie pomiędzy Ukrainą i Polską skorzysta Rosja, zawsze i wyłącznie. Powrót w dzisiejszej Europie do polityki narodowej w stylu lat 30. ubiegłego wieku to przepis na wojnę karłów w świecie coraz bardziej zdominowanym przez olbrzymy. Choćby i chore olbrzymy, takie jak Rosja. Lilipucia polityka Borysa Johnsona w przebraniu piarowego olbrzyma skończyła się katastrofą brexitu. W przypadku Polski polityka Jarosława Kaczyńskiego w przebraniu olbrzyma jest dla naszego narodu nieporównanie bardziej ryzykowna niż brexit dla Brytyjczyków. Cezary Michalski