Na czym polegał pomysł? W największym skrócie: szynka i mięso są trudno dostępne, bo są tanie, i ludność je wykupuje ponad swoje rzeczywiste potrzeby. Ulegając histerii szerzonej przez spekulantów, ustawia się w kolejki i na pniu wykupuje cały towar natychmiast po rzuceniu go do sklepu. Więc stworzymy specjalne sklepy, w których można będzie kupić szynkę po specjalnej, "komercyjnej" cenie - będzie droższa, ale za to będzie stale, bo zaporowa cena zniechęci tych, co "wykupują" niepotrzebny im w istocie towar ze sklepów normalnych. Komu bardzo zależy na pośpiechu, wyda więcej, generując dodatkowy zysk dla uspołecznionego handlu, i tym sposobem problem zostanie rozwiązany, a co najmniej znacznie złagodzony. Odrobina rozumu wystarczała, by przewidzieć nieuchronne efekty tego genialnego posunięcia: ogólnej podaży mięsa i wędlin od tego nie przybyło, więc uruchomienie sklepów komercyjnych wyciągnęło "masę towarową" ze sklepów normalnych. Z początku w "komercyjnych" faktycznie nie było kolejek, ale tylko z początku: w miarę jak ludzie się przyzwyczajali do nowej, w pierwszej chwili szokującej ceny, szli po zakupy od razu tam, a więc na sklepy "normalne" pozostawało coraz mniej towaru, w końcu nic. Ostatecznie więc, mimo gigantycznej podwyżki cen, którą oznaczała cała operacja, w krótkim czasie w komercyjnych zrobiły się takie same kolejki i tak samo zabrakło towaru. Dlaczego przypominam takie starocie? Bo genialne mózgi, jakie zebrał wokół siebie Donald Tusk, szturchane przez premiera żądaniami, że "coś mają zrobić", i to już, jako że do końca października premier zapowiedział zasypanie Sejmu projektami ustaw, "rewolucję legislacyjną", która jest istotna dla pijaru, a nie masz dla tej władzy nic świętszego niż pijar - owoż genialne mózgi w tej sytuacji urodziły reformę służby zdrowia. Reformę polegającą na wprowadzeniu "dodatkowych ubezpieczeń medycznych". W istocie nie jest to nic innego, tylko właśnie stary gierkowski pomysł na "poprawę zaopatrzenia ludności w mięso i jego przetwory". Tyle że dotyczy innego "dobra rzadkiego", z zapewnieniem którego III RP nie może sobie poradzić od 20 lat, tak, jak "pryl" nigdy sobie nie mógł poradzić z "zabezpieczeniem podaży" mięsa. Ogólna masa, jeśli tak to można ująć, usług medycznych od tej "reformy" bynajmniej nie wzrośnie. Rząd nie chce bowiem słyszeć o tym, co jest oczywistym kluczem do poprawy, i co PO najsolenniej nam obiecywała w swym programie wyborczym - o likwidacji monopolu Narodowego Funduszu Zdrowia. Owszem, coś tam się ostatnio zaczęło przebąkiwać, że ewentualnie prywatne ubezpieczalnie mogłyby kiedyś, w przyszłości, zostać dopuszczone do konkurencji, że za dwa lata może w jakimś jednym albo dwóch województwach wprowadzi się "programy pilotażowe" - znów ta logika reformowania, jakby zmieniać ruch z lewostronnego na prawostronny stopniowo, dopuszczając, że na niektórych drogach małe samochody będą mogły jeździć także prawą stroną, ale ciężarówki wyłącznie po staremu lewą... Ale to wszystko takie gadanie. Na razie mamy "pakiet reform" skupiony na "komercjalizacji" i "racjonalizowaniu". Wszystko to nie prowadzi do niczego. Jeśli nie ruszamy podstawy systemu, i wszyscy nadal obciążeni są tą samą składką, a jeden ubezpieczyciel po uważaniu wyznacza szpitalom "procedury" i kontrakty, to fakt, że kto chce, może za dodatkowe pieniądze wykupić kartę uprawniającą go do "przeskoczenia" kolejki (bo na tym, de facto, polega cała "reforma") daje tylko ten sam efekt, co utworzenie przez Gierka "sklepów komercyjnych". Ostatni ranking szpitali "Rzeczpospolitej" pokazał pogłębienie się tendencji, o której pisałem już wielokrotnie: im szpital lepszy, tym bardziej zadłużony. Rekordziści w leczeniu są zarazem rekordzistami w bankructwie. Sukces, jak zawsze w socjalizmie, to oczywista zguba tego, kto go osiągnął. Trudno o bardziej dobitne zadanie kłamu rządowej propagandzie, że komercjalizacja, czyli przekształcenie szpitali w prywatno-publiczne spółki cokolwiek poprawi, że szpitale prywatne poradzą sobie w obecnym systemie lepiej, jako sprawniej zarządzane. Nic podobnego, to wszystko mrzonki, albo może wręcz cyniczne kłamstwa. Im szpital sprawniej zarządzany, tym gorzej dla niego, naprawdę, proszę zajrzeć do tego rankingu. Ale jeszcze nie doszliśmy do sedna sprawy. Jeśli ktoś jeszcze nie dał się kompletnie zaczadzić rządowej propagandzie, lejącej się z większości "prywatnych i niezależnych" mediów, to na te radosne enuncjacje, że wprowadzone zostaną "dodatkowe ubezpieczenia", może potrząsnąć głową i zapytać ze zdziwienie: ale zaraz, to jeszcze ich nie ma? Otóż to! Są! Od dawna! "Reforma", którą z wielkim trudem i hukiem fanfar przygotowała pani Kopacz, niczego nowego nie wprowadza. Przychodnie prywatne istnieją już dawno, od dawna działa mechanizm, że kto chce się leczyć i go stać, może machnąć ręką na skradzione mu składki i załatwić sprawę: czy to za "dodatkową grzecznością" wprost wręczoną lekarzowi, czy przez prywatny gabinet, przeważnie żyjący zresztą w pasożytniczej symbiozie z państwowym, i mający tego samego lekarza w środku. Tylko dzięki temu system wciąż dycha. Więc na czym ma polegać nowość? Na "stworzeniu zachęt", aby z możliwości "dodatkowego ubezpieczenia" więcej ludzi korzystało. Mamy więc absurd i debilizm na dwóch poziomach. Po pierwsze, nie ma żadnej zmiany, jest tylko kosmetyka i propagandowy pic, podnoszący ją do rangi "reformy". Po drugie, mechanizm, o którym w kółko mówi władza, mechanizm "komercjalizacji przychodni" i "dodatkowych ubezpieczeń" nie działa, nigdy nie działał, i nie będzie działał. To znaczy, będzie działał tak, jak gierkowskie sklepy komercyjne. Gdzie tkwi istota nieudolności władzy, tamtej i tej? W obu wypadkach, identycznie, w apriorycznym podejściu do sprawy. Zdrowy rozsądek pokazuje, że system rypnięty jest w samych założeniach, że się po prostu nie może zbilansować - ale że ideologiczne klapki na oczach nie pozwalają tego przyjąć do wiadomości, więc szuka się przyczyn możliwych dla władzy do przyjęcia. Gierkowscy planiści naprawdę święcie wierzyli w to, że mięsa jest dość, tylko spekulanci je wykupują; że kolejki pod sklepami są przyczyną niedoborów, a nie ich skutkiem. Pani Kopacz także nie jest w stanie się wyrwać ze schematów gierkowskiego myślenia. Wierzy, że jedynym problemem naszej "służby zdrowia" jest zła organizacja pracy gabinetów. Szuka więc rozwiązania w "reformowaniu" sposobu zapisywania się do kolejek, w rejestracji przez internet, w komercjalizacji, która w jej przekonaniu "wymusi" bardziej racjonalne procedury. Pieniędzy nie brakuje, tylko ludzie za często nękają niepotrzebnymi wizytami specjalistów, i za dużo kupują leków, których zupełnie nie potrzebują, podjudzani do tego przez koncerny farmaceutyczne; więc trzeba przykręcić śrubę aptekom i lepiej kontrolować wydawanie recept... I tak dalej. Wszystko to, proszę wybaczyć najłagodniejsze z narzucających się określeń, o kant dupy potłuc. Ale co tam Państwu zawracam głowę wrogą gadaniną o jakichś nieistotnych szczegółach. Jak to ujął premier, ludzie to Partii wybaczą. Wszystko jej wybaczą. A zresztą, jeśli nawet nie wybaczą, to wiecie, co mogą jej zrobić? Naprawdę mam powiedzieć? Rafał Ziemkiewicz