Zaznaczam: Euro 2012 to nie mój cyrk i nie moje małpy. Ostatni raz w życiu czułem się kibicem za czasów Kazimierzów Górskiego i Deyny, składy ogłaszane przez trenera Smudę wiszą mi przysłowiową nacią od pietruszki, bo jak będę miał ochotę oglądać "Dziady", to pójdę do teatru, a zbliżające się mistrzostwa uważam za polityczną hucpę Tuska i jego szajki, nałożoną na gigantyczną maszynę do przekręcania kasy. I to przekręcania jej na każdym poziomie, od całej mocno szemranej UEFA, która przecież po to właśnie umieściła imprezę w "dzikich krajach", poprzez nasz jeszcze bardziej szemrany PZPN, po różnych Rysiów, Mirów i innych cwaniaczków przyssanych do wielkiej narodowej mobilizacji, żeby kosztem paru miliardów "nasi chłopcy z orłem na piersi" (i bundespaszportem w kieszeni) mogli tym razem rozegrać swoje nieśmiertelne trzy mecze - "otwarcia", "o wszystko" i "o honor" - na własnych śmieciach. Ale kolegom i koleżankom kręcącym nosem na werdykt esemesujących telewidzów pozwolę sobie zadać jedno pytanie: a któraż to z dziesięciu zaprezentowanych propozycji na turniejowy hit bardziej zasługiwała, waszym zdaniem, na to, by "promować w Europie polską kulturę" (bo i takie wyjaśnienie, po co ten "oficjalny hit", znalazłem w sieci)?! No, która? Bo ja, spoglądając jednym okiem na ten telewizyjny festyn (z myślą o którym barbarzyńcy z warszawskiego ratusza kazali wyciąć piękne, stare drzewa - ponoć utrudniałyby kamerowanie tego wielkiego wydarzenia), miałem wrażenie, że podobnego festiwalu żenującej chałtury nie pokazywano w telewizji od czasów festiwalu w Kołobrzegu. Pani Maryla, przypominająca Michaela Jacksona (to znaczy tylko w tym, że sprawia wrażenie, jakby za chwilę miała jej się rozpaść twarz i wszystko inne) czy złajdaczały rockman miauczący jakieś wariacje wokół piosenki z poczciwego serialu "Do przerwy 0:1" epatowali wdziękiem peerelowskich weteranów estrady wmuszanych kiedyś przez "Pagart" na zarobkowe trasy koncertowe, w czasach, gdy warunkiem zgody na odbycie takowej było wtedy wzięcie do zespołu jakiegoś starego wyjadacza z tzw. pierwszą kategorią estradową. Reszta, szczerze mówiąc, nie dawała nawet tego posmaczku retro. Ot, klasyczne "smażenie do kotleta", które ma nawet swój wdzięk, gdy się jest na dancingu i obmacuje pod te dźwięki świeżo poznaną lokalną piękność, ale w feerii reflektorów, z choreografią "nóżka-nóżka-czajniczek" i sobowtórem Chucka Norrisa wymachującym kibolskim szalikiem... no, sorry, Gregory... To ja naprawdę już wolę te panie od koko-spoko. One przynajmniej błyszczały w tym wszystkim autentyczną, ludową naiwnością. Miałem wrażenie, że widzę jedyne osoby, dla których to całe nieszczęsne Euro (cokolwiek tam ja o tym sądzę), podobnie jak ta estrada i to śpiewanie, cokolwiek znaczy. Cokolwiek więcej niż będąca do wychałturzenia kasiora. I to, jak sądzę, zapewniło im sympatię esemesujących telewidzów, którzy podobnie jak one, nie chcą w euro widzieć jednego wielkiego przekrętu i kompromitacji, tylko odrobinę zdrowego, ludowego "funu", który się człowiekowi po ciężkiej pracy (albo jeszcze cięższym obijaniu) należy jak psu buda. No i fajnie. Nie mój cyrk, nie moje małpy, ale tego kręcenia nosami i mądrzenia się nie rozumiem. Jak się pchasz na zabawę do dyskoteki pod Hajnówką, to się nie dziw, że grają tam "Jesteś szalona", a nie "Schody do nieba". A jak ci się nie podoba disco-polo, to tam nie leź. A poza tym, przyznam, prosty, ludowy refren "oficjalnego hitu" polskiej reprezentacji urzekł mnie trafnością uchwycenia istoty ideowej formacji, która nas wrobiła w to całe nieszczęsne Euro, w te rozkopane autostrady, jednorazowy stadion za 2,5 miliarda, który, okazuje się, "nie jest zaprojektowany do rozgrywania meczów podwyższonego ryzyka" (czyli wszystkich meczów krajowych) i te roztrwonione i poprzekręcane miliardy kredytów. W imię czego to było? Właśnie w imię koko-spoko. Narzekają "pisowcy" i inni malkontenci, że kredyty trzeba będzie spłacać, że zmarnowano szansę, że kolejne młode pokolenie pozbawiono szans i zmuszono do emigracji? Że Polska utraciła międzynarodowe znaczenie, Rosja może nam bezkarnie grać na nosie w sprawie tragedii smoleńskiej, Niemcy blokować rurą port, a państwo dojone przez bandę Towarzyszy Szmaciaków dosłownie się rozpada... A władza na to: koko-spoko! A salony chórem z nią: koko-koko-euro-spoko! Lis z Michnikiem, Mann z Materną, Kutz z Hołdysem, Tusk z Palikotem - koko-koko-spoko! Jakoś to, koko-spoko, będzie, koko, byle do Euro, a potem się zobaczy. Nie myśleć, tylko koko-koko śpiewać, podrygiwać, i tańcować, jak grają. Koko żesz mać, czyż można nie powtórzyć za poetą, że to koko-spoko to dzisiejsza Polska właśnie? Rafał Ziemkiewicz