Rzecz nie jest polską specjalnością - rozmaite "akcje" przyszły do nas z Zachodu, gdzie tamtejsi celebryci, podobnie jak nasi, lubią udawać, że robią "coś" w ważnych sprawach. Podczas swego pierwszego pobytu w USA obserwowałem taką "kampanię społeczną" pod tytułem "głosy przeciwko przemocy". Polegało to na tym, że w telewizyjnych spotach między quizem a filmem akcji pojawiały się różne gwiazdy, intelektualiści i inna menażeria, i apelowali, żeby potępiać przestępczość. Przekonywali gorąco, że przemoc jest zła, wyjaśniali, jak bardzo jest zła, i z całego serca zachęcali, by ją odrzucić. Oglądałem to porażony dojmującą głupotą, lejącą się z małego ekranu. Nikt przecież nie uważa, że przemoc jest OK, poza tymi, którzy ją stosują - ale ci akurat mają takie apele głęboko w tyle, bo jako bandyci czują się bardzo dobrze i prosperują. Aby ich tego oduczyć, trzeba drani łapać i surowo karać, najlepiej śmiercią, bo to rzuca największy postrach. Idiotyzm całej sytuacji wyostrzał zaś fakt, że większość apelujących o walkę z przestępczością celebrytów jednocześnie, jako wierni stronnicy Demokratów, angażowała się np. przeciwko karze śmierci i w ogóle przeciwko surowej polityce karnej. Co oznaczało, że albo są bezdennymi głupolami nie rozumiejącymi skutku i przyczyny, albo hipokrytami, albo - i tę opcję obstawiam - jedno i drugie. Wróciwszy ze Stanów, nabiłem się zaś na wspomniane bilbordy o "za słonej zupie" i długo szukałem informacji, kto za to badziewie zapłacił. Oczywiście, okazało się, że państwo - częściowo z funduszu ministerstwa, częściowo jakiejś, nie pamiętam już, fundacji ze stuprocentowym udziałem budżetu państwa. Wysiłek żaden, kasa płynie, no i na dodatek nikt się nie waży zaprotestować, bo wszak cel jest szczytny. Państwo płaci, co mu tam, przecież płaci z naszych, podatniczych pieniędzy. Celebryci garną się chętnie, bo poczucie zaangażowania po słusznej stronie bardzo im dogadza. Nic dziwnego, że osobom urządzającym podobne hucpy rzecz się spodobała i "kampanie społeczne" zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. A że nie ma w tym krzty sensu? A kto się odważy to powiedzieć, gdy chodzi o tak słuszne sprawy, jak walka z przemocą, biedą, społecznym wykluczeniem i czym tam jeszcze? Dopóki straszące nas bilbordy czy spoty służą tylko dogadzaniu kabotyńskim skłonnościom celebrytów - pies ich rąbał. Wybaczę nawet głupcom, którzy w świętym zapale pokazują mi przy śniadaniu jakichś rozdyźdanych zombie, pod pozorem, że niby jak ich zobaczę, to mniej będzie od tego wypadków drogowych. Czort z wami, dopóki to się dzieje za prywatne pieniądze. Ale w tym właśnie rzecz, że za te bilbordy, na których ta czy owa gwiazda kokietuje mnie zdjęciem z progeniturą i wyznaniem, że kocha dzieci, płaci - kto? Pan płaci, pani płaci - społeczeństwo. Ja. Chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty i nie wyrażałem zgody. A to już powód, żeby się nóż w kieszeni otworzył. Rafał A. Ziemkiewicz