Trwające właśnie grillowanie Zbigniewa Ziobry, wyrzucanie go z rządu (chyba że się ukorzy) jest etapem tej wojny, która ma swój początek, i będzie miała swój koniec . Kiedy był początek? Początkiem były ubiegłoroczne wybory parlamentarne, które co prawda wygrała Zjednoczona Prawica, ale ledwo-ledwo, a przystawki, czyli Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro i Porozumienie Jarosława Gowina zyskały niespodziewanie dużo. Tyle że zaczęły Wielkiemu Bratu w różnych sprawach dyktować kierunki działania. Ale przecież nie tylko oni zaczęli rozrywać to sukno. Każdy z baronów PiS-u uznał, że ma za mało, więc wojna się rozpoczęła. Swoją pozycję konsekwentnie budował (i buduje) Mateusz Morawiecki. To już nie jest "twarz" rządu, człowiek, który kontrolował dwa-trzy ministerstwa, a reszcie ministrów się kłaniał. On już wyszedł z tej roli, i tak jak wcześniej w banku, rozszerza swoje wpływy, podkopując rywali. Swoje gra Mariusz Błaszczak (jeśli Morawieckiemu powinie się noga, to jego typuję na przyszłego premiera), swoje - Joachim Brudziński (najwierniejszy z wiernych, nowy Gosiu), swoje - Beata Szydło, która Morawieckiemu nie wybaczy, a jest wśród działaczy PiS popularna. Jest też Andrzej Duda. Te wszystkie ambicje buzują, podkręcane są przez kolejne szeregi działaczy, i to wreszcie eksplodowało. Czy Kaczyński tego nie widział? Że ważni liderzy prawic wychodzą z wyrysowanych im ról, i zaczynają grać swoje? Widział. I dlatego zapowiedział rekonstrukcję rządu, żeby ułożyć to na nowo. Bo przecież rekonstrukcja to nie był pomysł organizacyjny, który wywołał wrzenie, tylko - przeciwnie - próba uciszenia tego wrzenia, nakreślenia nowej mapy wpływów. Innymi słowy - to nie zapowiedź rekonstrukcji wprawiła prawicę w stan wewnętrznych wojen, ale to one doprowadziły do tego, że Kaczyński uznał, że musi zapowiedzieć "rekonstrukcję". A co to znaczy w jego języku? Przypominałem to już na tym łamach, ale jeszcze raz przypomnę - jeżeli w krótkim okresie odchodzą z rządu szef MSZ i minister zdrowia, i nikt się tym specjalnie nie przejmuje, to jak wyglądać musi rekonstrukcja rządu? Poprzednia też trwała całe wakacje, i zakończyła się dymisją Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza. Więc ku jakim dymisjom zmierzano teraz? Odpowiedź nasuwa się sama - w zasadzie w grę wchodzą dwa nazwiska: Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobry. Jednego z nich, albo obu. To oni są bowiem najbardziej ekspansywnymi postaciami w rządzie, i najmocniej się rozpychają. I walczą między sobą. Jeśli prześledzimy różne kadrowe ruchy w rządzie, zwłaszcza te dotyczące konfitur w postaci spółek skarbu państwa, to możemy zauważyć, że tę wojnę, krok po kroku, wygrywał Morawiecki. Ziobro więc ruszył po wyborach prezydenckich do kontrataku. Nagle zaczął wołać o konwencji stambulskiej, walczyć w obronie gmin, które ogłosiły się strefami wolnymi od LGBT, bronić policjantów, którzy brali udział w zatrzymaniu Margot. Wyszedł więc z roli, w której obsadził go Kaczyński - ministra sprawiedliwości, który ma dla polskiej prawicy wykonać brudną robotę, czyli spacyfikować środowisko sędziowskie, podporządkować trzecią władzę. Dla Ziobry to było za mało, zaczął wchodzić w buty szefa MSZ, szefa MSW, premiera... I polityka, który nadaje polskiej prawicy kierunki działania, który nadaje jej ton. W pancerzu obrońcy prawicowych wartości atakował Morawieckiego, a pośrednio - Kaczyńskiego. Nie mam wątpliwości - jego odwaga wynikać musiała też z tego, że dogadał się z jakąś częścią PiS-u. Niech jej symbolem będzie Beata Szydło. Tak więc Kaczyński nie miał wyjścia. Bo gdyby wpuścił Ziobrę do PiS, miałby w partii wojnę. Ubiegłotygodniowe wydarzenia (i to co zdarzy się w tym tygodniu) to tylko zwieńczenie nieuchronnego. Bezpośrednią przyczyną zerwania koalicji i zapowiedzi wyrzucenia Ziobry z rządu, były dwa sejmowe głosowania. Nad tzw. "piątką dla zwierząt" i w sprawie tzw. "bezkarności plus". Oczywiście, sto razy ważniejsza była ta druga. PiS-owi, a zwłaszcza Kaczyńskiemu, bardzo na niej zależało. Ale wobec zapowiedzi Ziobry, że Solidarna Polska będzie przeciw, ustawa została odłożona. Na kiedy? Tego nie wiadomo. Być może na zawsze, być może na chwilę. Gwoli przypomnienia, ona zawiera taki zapis: "Nie popełnia przestępstwa, kto w celu przeciwdziałania COVID-19 narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy, jeśli działa w interesie społecznym, i bez naruszenia tych obowiązków lub przepisów podjęte działanie nie byłoby możliwe lub byłoby istotnie utrudnione". Rozgrzesza więc ministra Szumowskiego i jego urzędników z podpisywania kontraktów dotyczących respiratorów i maseczek, rozgrzesza premiera Morawieckiego i ministra Sasina z frymarczenia milionami w związku z wyborami kopertowymi, czyli rozgrzesza też Jarosława Kaczyńskiego, bo to on im kazał te wybory szykować. Zapewnia też bezkarność wielu innym pisowskim politykom i urzędnikom. Z drugiej strony - odbiera wielką władzę prokuraturze. Bo jeżeli prawo nie jest naruszone, to prokurator zarzutów stawiać nie może... Więc Ziobro, albo z poczucia sprawiedliwości, albo ze złości, że marnuje mu się tak wspaniała kolekcja haków, albo też z powodów wizerunkowych (jako ten sprawiedliwy), a może z wszystkich trzech, zapowiedział, że będzie przeciw. Choć, jak zapewniają politycy PiS, wszystko podczas wewnętrznych spotkań, było już ustalone i klepnięte. A ustawa broniąca zwierzęta, którą ogłoszono bezpośrednią przyczyną zerwania koalicji? Pozbądźmy się złudzeń. Wynik tego głosowania, i to każdy wiedział na wiele godzin wcześniej, był przesądzony. Wiadomo było, że ustawa przejdzie. A to dlatego, że zagłosują za nią PO i Lewica. Więc Kaczyński wygraną miał w kieszeni. Dla posłów prawicy było to więc głosowanie nie za zwierzętami, ale za lub przeciw Kaczyńskiemu. Było swego rodzaju plebiscytem - kto jest twoim liderem? Kto jest dla ciebie ważniejszy - prezes czy lobby futrzarskie? Czy też jakaś inna grupa... Więc PiS się policzył, i teraz przyszedł czas ostatecznej rozgrywki. Dla Kaczyńskiego jest to gra o spójność jego obozu, o to, że jego władza jest niepodważalna. I teraz, i za rok, i za dwa. Dla jego przybocznych to rozprawa z konkurentem. Który był na tyle zuchwały, że chciał być równy Kaczyńskiemu. Jak ta walka się skończy? Odłóżmy na bok opowieści, że skończy się wyborami. To wariant bardzo mało prawdopodobny. I Kaczyński, i Ziobro musieliby stracić panowanie nad sobą, by na coś takiego pójść. Zresztą, samorozwiązanie sejmu wymaga 307 posłów, którzy byliby za. Będzie więc raczej grillowanie Ziobry, obnażanie jego znaczenia. Same spekulacje, kto go zastąpi, muszą być dla niego bolesne. Bo już podwładni, tak w ministerstwie jak i prokuraturze, nie patrzą mu w oczy, już rozglądają się na boki, by dobrze się wbić w nowe układy. Więc, na dobrą sprawę, już w ministerstwie nie rządzi. No, chyba że się ukorzy, ubłaga Kaczyńskiego. Ale tak czy inaczej, kark ma przetrącony. Bo albo będzie pokorny, albo poza rządem. A wtedy Solidarna Polska, tak jak Porozumienie Gowina, będzie oskubywana, tak by Ziobro stał gdzieś na marginesie, z kilkoma posłami. Żeby był tak słaby, by nawet nie ważył się podczas głosowań być przeciw PiS-owi. I żeby tylko marzył, że może do rządu powrócić. Oczywiście, można się łudzić, że Ziobro zbuduje się jako PiS-bis, jako obrońca prawdziwych prawicowych wartości, pogromca LGBT, Europy Zachodniej, itd. Tylko że trudno będzie mu to budować, gdy będzie poza rządem - bo ani pieniędzy, ani dojścia do różnych kwitów, ani obecności w prawicowych mediach mieć już nie będzie. Pozostanie mu tylko czekanie, aż prawica się wywali, wtedy będzie próbował wrócić jako mąż opatrznościowy. Taką teraz rolę wyznacza mu Kaczyński. Tu wszystko jest jasne. Ciekawsze jest co innego - jaką rolę wyznaczy Morawieckiemu? Robert Walenciak