Właściwie nie ma dnia, by nie przyniosła jakiejś kompletnie wyssanej z palca bzdury. I robią to tytuły mieniące się, a przynajmniej mające ambicje bycia "opiniotwórczymi". Voyeurystyczny chomik - nurek i paralotniarz, piwniczne walki uzbrojonych w noże gryzoni, wieloryb, który pokonał tamę we Włocławku i zawitał do Warszawy (czytelnicy "Faktu" wiedzą, o co chodzi, pozostali się pewnie domyślą) - to wszystko są historie, których nieprawdopodobieństwo rzuca się w oczy. Nikt o zdrowych zmysłach tego nie "kupi" i choć podaje się je w sosie sierioznym - bije od nich takim fałszem, że raczej śmieszą, niż denerwują. Gorzej niestety, że pogoń za newsem zaczyna przekraczać granicę rozsądku również w innych - nieco, wydawałoby się, poważniejszych gazetach i tygodnikach. Tylko w zeszłym tygodniu można było w nich przeczytać: że jeden z największych polskich poetów, który od zawsze słynął z bezkompromisowości wobec komunistów, był współpracownikiem SB; że Platforma planuje sojusz z Sojuszem i liczy, że wygra wybory w 11 województwach; że pięciolatki pójdą do przedszkoli; że Tusk ma zamiar wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy; że zakażenia w stacji dializ mogą być efektem działania tajemniczej sekty itd... Nie mam zamiaru odgrywać tu środowiskowego Katona i pokrzykiwać, że oburzające..., że ja nigdy w życiu... że żadnej wpadki... Pewnie, że jak się poszukuje informacji, to czasami zdarzy się człowiekowi wypadek przy pracy, że czasami ktoś może wystawić go "na minę" albo on wyciągnie z jakichś półsłówek nazbyt daleko idące wnioski. Pamiętam dobrze, jak dawno temu po rozmowie z jednym z polityków rządzącej wówczas koalicji AWS - UW nabrałem silnego przekonania, że Unia żąda odwołania z rządu dwóch ministrów. Po rozmowie z kolejnym do pierwszego przekonania dodałem drugie, że wiem już, o jakich ministrów chodzi i - mówiąc językiem dziennikarskim - "odpaliłem newsa". Było trochę wstydu, trochę śmiechu... Bywa. Ale tamta historia nauczyła mnie przynajmniej większej ostrożności. Tymczasem mam wrażenie, że dzisiaj te naciągane albo nieprawdziwe sensacje są na porządku dziennym. Ba, że nie chodzi o to, by było prawdziwie, ważne, że jest sensacyjnie. Tytuły, które je "sprzedają", za punkt honoru biorą sobie, by codziennie cytowano je w radiowych i internetowych omówieniach prasowych i za nic mają to, że ich doniesienia po dwóch, trzech godzinach okazują się warte funta kłaków. Pół biedy. jeśli dotyczą one politycznych błahostek - krzywdy nikomu nie zrobią. Gorzej. znacznie gorzej, a nawet fatalnie jeśli zdarzy się taka "sensacja", jak ta, która dotyczyła Zbigniewa Herberta. Tu "Wprostowi" nawet posypywanie głowy popiołem nie pomoże. O całej historii było wiadomo od dawna, jej szczegóły już opisano - nie wierzę, że ktoś nie zadał sobie trudu sprawdzenia, co pisze. Zwyciężyła głupia chęć zaistnienia i stania się bohaterem dnia. "Bohater" wyszedł na durnia (albo drania) i wstyd ciężko mu będzie zmazać. Konrad Piasecki - "Panorama" TVP 2