W podwarszawskich Łomiankach kibice Legii przerwali mecz miejscowej drużyny z Polonią Warszawa. Jak czytam - odpalali petardy, lżyli, pluli, rzucali w piłkarzy Polonii różnymi przedmiotami. A nad morzem, na plaży w Gdyni kilkudziesięciu kiboli Ruchu Chorzów na oczach opalającego się tłumu napadło na marynarzy z meksykańskiego statku. Tłukli ich do krwi, do nieprzytomności, krzycząc: "Czarnuchy, brudasy"! Wcześniej pili piwo i puszczali race. Straż miejska i policja udawały, że nic nie widzą. Trwało to parę godzin, a policja dotarła na plażę mniej więcej z karetkami pogotowia. Trudno znaleźć właściwe słowa, by opisać ten skandal - to zdziczenie kiboli, rozwydrzonych alkoholem i poczuciem bezkarności. No i niemrawość policji, która znakomicie spisuje się, gdy trzeba łapać jadących po jednym piwie rowerzystów, ale jak widzi grupę ogolonych na łyso, to odwraca wzrok. Wydaje mi się, że to wydarzenie sygnalizuje dwie niepokojące tendencje. Po pierwsze, kibolstwo w naszym kraju się odradza, co chwila przecież mamy informacje o bójkach i awanturach. Po drugie, widać wyraźnie, że nikt nie ma pomysłu, jak z tą plagą sobie poradzić. Bo jakież są to propozycje? Najczęściej jest to pomysł typu - spędzić ich w jedno miejsce i nich się sami wytłuką. I towarzyszą temu epitety - że kibole to bydło, podludzie, małpoludy i tak dalej. Nie zgadzam się, by mówić o kibolach, że to bydło, nie podoba mi się ten ton pogardy. Zwłaszcza że nie ma w nim ani krztyny refleksji, zastanowienia się, kim są ci młodzi chuligani, skąd się wzięli i skąd w nich tyle agresji? Gdyby czerpać o nich wiedzę z największych mediów, to kibolstwo jest zgromadzeniem dilerów narkotyków, drobnych złodziejaszków, nożowników (to wersja krakowska), awanturników. Sorry, ale to karykaturalny opis. Podobnie jak karykaturalny jest opis, który usłyszeć można w środowiskach narodowej prawicy - że to młodzi patrioci, przywiązani do swej małej ojczyzny (czytaj: klubu piłkarskiego), głęboko wierzący, Bóg, Honor i Ojczyzna - w jednym. To nie są żarty - są w Polsce politycy broniący kiboli i im nadskakujący, są prezesi klubów, którzy im się podlizują, dziennikarze, którzy ich gloryfikują, są księża, którzy odprawiają dla nich msze (z takiej mszy widziałem piękny obrazek - księdza błogosławiącego grupkę łysoli, z których jeden miał na sobie klubowy szalik z napisem "Witajcie w piekle"). Innymi słowy, o polskim kibolstwie mówi się językiem drewnianym, językiem politycznej agitacji. Że albo zło absolutne, albo wzór patriotyzmu i nowego Polaka. I wybieraj obywatelu - czy jesteś za, czy przeciw. Ja nie wątpię, że wśród pseudokibiców są bandyci, zwykłe łobuzy, ludzie, którzy szukają okazji do draki, i których miejsce jest w zakładzie zamkniętym. Nie wątpię też, że są tam osoby praktykujące prawicową wersję patriotyzmu, fanatycy polskiej historii. Tylko że i jedni, i drudzy to tylko niewielka cząstka tych, którzy przychodzą na stadion. Ba! To niewielka cząstka tych, którzy głośno krzyczą i uczestniczą w awanturach. Ważniejsza jest - przepraszam za wyrażenie - szara kibolska masa. Bo to ona tworzy tłum, ona buduje obraz siły. I to jest pytanie: skąd się bierze i dlaczego rośnie? Jak to się dzieje, że młodzi chłopcy, najczęściej wywodzący się z blokowisk, zasilają kibolskie grupy, że tam czują się najlepiej? Że całkiem fajni chłopcy nagle przemieniają się w hordę? Innymi słowy, czym jest ta gleba, na której to wszystko kwitnie? Teoretycznie jest to opisane. Ale - mam wrażenie - warto byłoby te badania odświeżyć. Odpowiedzieć na kilka nasuwających się pytań. Po pierwsze, ilu z tych młodych ma stałą pracę? W związku z tym, ilu czuje się zakorzenionych w społeczeństwie, ma inne niż stadionowe punkty odniesienia. Po drugie, dlaczego tak chętnie wolny czas spędzają razem? Wspólnie śpiewając, pijąc piwo, rozbierając się i obejmując. Nie są zgromadzeniami gejów. Ale czy stać ich na zaproszenie dziewczyny do klubu czy na kolację? Czy mają na to pieniądze? A może są zbyt nieśmiali, źle czują się wśród osób spoza grona kolegów, a świat zewnętrzny - tak to odbierają - jest dla nich obcy i wrogi? Czy więc owo kibolstwo nie jest gorączkową próbą dowartościowania się? Parokrotnie przeglądałem kibicowskie portale i to, co mnie uderzyło, to kompleksy piszących, odruch, żeby innych poniżyć, dokuczyć, pokazać, że są kimś gorszym. Mówiąc szczerze, wyglądało to dość rozpaczliwie... Są jeszcze inne pytania: czy ci młodzieńcy mieszkają sami, czy z rodzicami? Czy stać ich na założenie rodziny? Czy mają dzieci? Pytałbym się o to dlatego, że są to naturalne kotwice, które wiążą nas ze społeczeństwem. Człowiek mający stałą pracę, wtrybiony w stałe obowiązki, inaczej myśli niż birbant żyjący od piwka do piwka. A gdy jeszcze rozkręca własną firmę... Młody mężczyzna zachowuje się inaczej w towarzystwie dziewczyny, zwłaszcza takiej, na której mu zależy, niż w gronie kolegów. Inaczej myśli, inaczej się wyraża. Gdy założy rodzinę, gdy zaczyna liczyć pieniądze na mieszkanie - też staje się inny. Gdy ma dzieci - mniej kuszą go wycieczki na stadion. To wszystko są kotwice, które zmuszają do dyscypliny, do odpowiedzialności, do szanowania norm. Budują też pewność siebie, obniżają poziom agresji. To dlatego większość kiboli z czasem przesiada się na trybuny rodzinne. Mam świadomość, że pisząc to wszystko nie odkrywam Ameryki, że to są rzeczy wiadome od lat. Dlatego tak paskudne jest, że po kolejnej awanturze, zamiast uczciwej refleksji, mamy wojenne werble. Polityków. W sumie niewiele się różnią jedni od drugich - też wrzaskiem i groźbami chcą załatwić to, co wcześniej spieprzyli. Robert Walenciak