Ci sami, którzy wczoraj nie posiadali się z oburzenia, jak można insynuować Morozowskiemu i Sekielskiemu jakiekolwiek inspiracje, dziś walą spod ręki tytuły w rodzaju "zemsta PiS". To, że dziennikarze "Gazety Polskiej" mogli zdobyć informacje samodzielnie i opublikowali je z własnej woli, w głowach się nie mieści, bo wiadomo: ludzie z "Gazety Polskiej" są wstrętni, brudni i niemoralni. Skąd wiadomo? Stąd, że nie są nasi. A skoro nasi są dobrzy, to nie nasi - wiadomo. Napisałem, powtórzę: prowokacja dziennikarska wchodzi w zakres zawodu i ma w nim swoje miejsce. Miałem na ten temat takie samo zdanie, kiedy "Fakt" podpuszczał ministra do podesłania służbowego wozu księdzu Rydzykowi albo kusił europosłankę lewicy do wygłoszenia za grubszą forsę odczytu o polskim antysemityzmie i nietolerancji - nie zmieniłem go i teraz. Ale warto pamiętać, że begergate (wymawiać tak, jak napisane) jest zdarzeniem dokładnie tego samego sortu. Jest to dziennikarstwo uprawnione, choć - między nami dziewczynkami w damskiej toalecie - niezasługujące na najwyższy szacunek. Autorzy programu "Teraz My" chyba mieli świadomość, że używając do "wkręcenia" ministra posłanki, do której skierował ich jej szef, włączają się w polityczną grę. Więc kiedy teraz odstawiają świętoszków, daje to kiepskie wyniki. Szczególnie, gdy ich świętoszkostwo ma taki sznyt, jak podczas rozmowy z Jackiem Kurskim. Wiem, że ostatnio taki jest w telewizji zwyczaj, że zaprasza się gości, żeby nie dawać im dojść do głosu, bo dla prowadzących takie programy gwiazd to nie goście są ważni, tylko one same - ale to naprawdę jest zwyczaj zły. A już zapraszać kogoś po to, żeby zakrzykiwać go we dwóch z udziałem porykującej publiki to zwykły magiel, a nie żadne dziennikarstwo. Jeśli ktoś nie potrafi w rozmowie utrzymać nerwów i języka na wodzy, to się nie nadaje do tego zawodu. Nieśmiało przypomnę, że na sławnej taśmie Michnik nie mówi, że chce dać za ustawę łapówkę, i nie namawia Rywina, aby mu pomógł to załatwić. Rywin sam przyszedł z korupcyjną propozycją, a nie został "wkręcony" po to, żeby "Wyborcza" mogła odpalić polityczną bombę. Jest to zasadnicza różnica, której szereg wypowiadających się o begergate osobistości uparcie nie chce zauważyć - nie wierzę, by tej różnicy nie rozumieli, więc muszę uznać, że mamy tu do czynienia ze złą wolą. Tłumaczenie sprawy spiskiem specsłużb wydaje mi się nonsensowne i niepotrzebne, to też pisałem od razu. Ale "Gazeta Polska" nie napisała, że Morozowskim i Sekielskim sterowano. Opisała tylko pewną sekwencję zdarzeń: tego a tego dnia spotkał się Malejczyk z Lepperem, tego a tego z Suboticem, tego zaś a tego Maksymiuk posłał dziennikarzy do Beger. Można się zastanawiać, czy z tej sekwencji zdarzeń coś wynika, przede wszystkim zaś pytać należy, czy gazeta napisała prawdę. Ale od rana widzę tylko i słyszę dyskusję o tym, kto za artykułem "Gazety Polskiej" stoi i komu on służy. Przy czym wszyscy dyskutujący z góry skądś wiedzą, że stoi za nim Macierewicz, a tekst podpisał do druku Kaczyński. Przeczytaj, co o "ohydnej macce układu" sądzi Konrad Piasecki