To nieuzasadnione pretensje - bo Kaczyńskiemu nie o prawdę chodziło. On miał (i ma) inny cel - mobilizowanie swoich wyborców, podgrzewanie atmosfery. Gdyby była taka potrzeba, to by tańczył i śpiewał. Ale nie musi - wystarczy mu to co mówi. A mówi, jeszcze raz to przypominam, nie do pani Historii, ale do swoich. Sondaże, w których PiS-owi rośnie, upewniają go, że czyni słusznie. Pamiętajmy, partia Kaczyńskiego musi mieć większość w Sejmie, żeby rządzić. Gdy jej nie będzie miała, w tym jego murze nastąpi wyłom. A w polityce, jak już jest w murze wyłom, to do jego zawalenia droga bliska. W PiS-ie wszyscy wiedzą, że utrata władzy może być dla nich utratą wszystkiego. Nie, nie myślę tu o odpowiedzialności karnej, bo to w polskich warunkach mało prawdopodobne, poza tym zagrożonych jest tym kilka osób. Myślę o utracie władzy i związanych z tym apanaży, czyli, używając języka bardziej bezpośredniego - oderwania od koryta. Być może na zawsze. A to są dziesiątki tysięcy posad, przeważnie dobrze płatnych, i przeważnie zajmowanych przez osoby niemające ku temu stosownych kwalifikacji. Więc w PiS-ie wszystkie ręce rzucone są na pokład, wszystkie ręce pracują, bo stawka dla tych rozmaitych działaczy, aparatczyków i jak tu ich jeszcze nazwać, jest najwyższa - być albo nie być. Dlatego nikt w PiS-ie nie przejmuje się więc tym, czy Jarosław Kaczyński gdzieś minął się z prawdą. Liczy się końcowy efekt - czy jest mobilizacja zwolenników? Czy uda się pozyskać jakieś nowe grupy? A to jest możliwe, bo na wybory chodzi w Polsce pięćdziesiąt parę procent uprawnionych. Na tle Europy to śmiesznie mało. Więc wystarczy dotrzeć do części przynajmniej tych niechodzących - i już jest przyrost głosów. Więc kłamie się w intencji zdobycia głosów. Na przykład obiecując, że płaca minimalna wzrośnie do 4 tys. zł. Co prawda, ma to być w roku 2023, więc do tego czasu wszyscy zdążą o tym zapomnieć. Co prawda jest to ekonomicznie nierealne, chyba, że inflacja przekroczy 15 proc. rocznie. To wszystko nieważne - ważne jest to, że pomysł poszedł w świat, i może kogoś się na te hipotetyczne 4 tys. zł złowi. Albo 13. i 14. emeryturą. W roku 2021. Albo zapowiedziami typu - budujemy państwo dobrobytu. Nie mam zamiaru tego ukrywać - uważam, że po latach rządów Platformy aż prosiło się o transfery socjalne kierowane do grup pokrzywdzonych przez III RP. Tym ludziom państwo powinno pomóc. Tak, by zaczęli normalnie żyć. Ale jest granica między pomocą państwa a kupowaniem głosów, między polityką wyrównywania szans, a bezmyślnym rozdawnictwem. Koszty transferów powinny być wyliczone, a tu jest wszystko czynione na gwizdek prezesa (nawiasem mówiąc - kto jest dziś ministrem finansów?) Więc tu nikt nic nie wyliczał, tylko sypała się lawina obietnic. No, jestem bardzo ciekaw, co też Jarosław Kaczyński obieca na następnych konwencjach, jakie tysiące... Ale blaga i fantazja ponosi go też w innych sprawach. Opisywał Jarosław Kaczyński w Lublinie III RP jako kraj postkomunizmu. I mówił, że PiS walczy, jako jedyny, z komuną i postkomuną. To dobry chwyt - on wszystko wyjaśnia, wszystko usprawiedliwia. Każdą podłość. Bo jeżeli walczymy z komuną, jeżeli wojna trwa, i są dobrzy (czyli my) i źli (czyli oni, czyli komuna), to przecież warto wybaczyć tym dobrym wpadki, bo o ważniejsze sprawy toczy się gra. Pięknie to brzmi, tylko że jest to opowieść dla ciemnego ludu. Kaczyński chętnie ją opowiada, ale sam do niej się nie stosuje. Sam zatrudnia panią Basię, byłą sekretarkę generała Janiszewskiego, jednego z najbliższych współpracowników gen. Jaruzelskiego, w swoim biurze. Przez lata całe skarbnikiem jego partii był Stanisław Kostrzewski, działacz PZPR. Głównym rozgrywającym w sprawach sądów jest w PiS-ie PZPR-owski prokurator. I tak możemy kontynuować. Walka z komuną, której żołnierzem Kaczyński się przedstawia, to bajka dla prostych ludzi. On sam dekomunizować się nie zamierza. Co, nawiasem mówiąc, świadczy, że realnie patrzy na świat... Podobnie wygląda u prezesa PiS walka o polską rodzinę. Którą prowadzi ramię w ramię z księdzem Rydzykiem, i abp. Jędraszewskim. "Jedna kobieta, jeden mężczyzna, w stałym związku, i ich dzieci. To jest rodzina. Taki model rodziny ma dzisiaj wielu przeciwników, rodzina tak rozumiana jest atakowana" - opowiadał Kaczyński. Cóż... Osobiście nie zauważyłem żeby ten model rodziny był gdziekolwiek atakowany. Sęk tylko w tym, że nie jest to jedyny model. W Polsce co czwarte dziecko rodzi się w związku pozamałżeńskim, co roku mamy 65 tys. rozwodów, z czego większość to rozwody małżeństw z dziećmi. Więc modeli rodziny jest więcej. Matki samotnie wychowujące dzieci - to, szanowny prezesie, żadne dziwadło, ani żadna patologia. Tak jak żadną patologią nie jest pański stan - samotnego mężczyzny. Czy też zmieniająca się sytuacja rodzinna pańskiej bratanicy. Życie przynosi różne warianty... Oczywiście, domyślam się, że w swej przemowie Kaczyński nie o sobie myślał, lecz o związku typu Robert Biedroń-Krzysztof Śmiszek. Tylko że w podobnych związkach żyje na Zachodzie tysiące ludzi. Jak były szef niemieckiego MSZ, czy premier Luksemburga. Gorszy to Aleksandra Łukaszenkę, Ramzana Kadyrowa i paru innych władców ze Wschodu. Ale chyba do tamtych stron nie aspirujemy? Na zakończenie zostawiłem sobie kłamstwo chyba najciekawsze - otóż Kaczyński mówił w Lublinie, że PiS walczy o wolność, i że prawdziwą demokracją może być tylko narodowa demokracja. Ja wiem, że on to mówił, żeby łowić elektorat narodowców. Ale przecież był świadom, co te słowa kryją. One zapowiadają taką demokrację, jaką była tzw. demokracja ludowa, którą w roku 1989 pożegnaliśmy. Albo taką, jaką praktykuje Viktor Orban, czyli demokrację nieliberalną. Tyle to znaczy. Przy okazji, prezes opowiedział o modelu państwa, które chce wprowadzić. Otóż III RP jest (była?) państwem, które zakładało, że obywatel sam układa sobie życie. Kaczyński mówi, że lepiej to zrobi państwo. Że tak będzie dla obywatela wygodniej i bezpieczniej. Zapowiada więc wielki ustrojowy przewrót - państwo bierze wszystko w swoje ręce, a obywatelowi już nie będzie zagrażał zły kapitalizm, ale tępawy urzędnik IV RP, jakaś mutacja Marka Suskiego i Beaty Kempy, który w imieniu państwa będzie o wszystkim decydował. Tak to w praktyce będzie wyglądało. I to już nie jest wyborcza bujda, tylko realna zapowiedź.