Kaczyński bije się z Mentzenem? I bardzo dobrze, bo to nieuchronne
Wojna o przywództwo na prawicy pomiędzy PiS-em a Konfederacją jest konieczna. Lepszego momentu na nią nie było i nie będzie. To musi się zdarzyć teraz.

Dziwię się tym, którzy się dziwią, że po wygranych przez Karola Nawrockiego wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński postanowił kopnąć w chybotliwą konstrukcję koalicji #ByleNieTrzaskowski. Efektem stała się cała seria spięć pomiędzy prominentnymi PiS-owcami a liderami Konfederacji.
Mateusz Morawiecki starł się ze Sławomirem Mentzenem. Patryk Jaki z Ewą Zajączkowską-Hernik. A Przemysław Czarnek i Krzysztof Bosak mówili u Rymanowskiego, że z tą koalicją to "pożyjemy, zobaczymy".
Interesy, nie emocje
Na takie wieści wielu sympatyków obu ugrupowań chwyta się za skronie i komponuje, gdzie tylko może, dramatyczne wpisy w stylu "ogarnijcie się!", "przestańcie się kłócić!" Wróg jest przecież gdzie indziej i nazywa się Tusk. A nie Kaczyński ani Mentzen.
Martwią się, że oto marnowany jest cały wysiłek z miesięcy poprzedzających wybory prezydenckie, kiedy to prawicy udało się nie uronić w zasadzie niczego z poparcia wszystkich antyliberalnych kandydatów i zamieniając je w ostateczne zwycięstwo Nawrockiego.
Nie zgadzam się z głosami tych zmartwionych. Po pierwsze dlatego, że politycy nie są z cukru. I nie rozpuszczą się pod wpływem pierwszego lepszego deszczu. Nawet i kwaśnego. Musicie wiedzieć, że nasi politycy to (w większości przypadków) zawodowcy, którzy dobrze wiedzą, że spór jest demokracji parlamentarnej codziennym tworzywem.
Wymierzenie sobie paru prztyczków (nawet i takich mocniejszych) nie jest w tym świecie powodem, by cokolwiek wykluczać. A koalicyjna współpraca PiS-u i Konfederacji (czy kogokolwiek, kto tam się jeszcze pojawi w grze) nie rozbije się nigdy o złą atmosferę czy ostre słowa Iksa do Igreka. Tak samo jak nie stworzy się wyłącznie wokół "dobrej chemii" między Kowalskim a Malinowskim. Zadecydują interesy. Jeśli oba ugrupowania uznają, że w koalicji będzie im lepiej niż bez koalicji, to w nią wejdą, choćby nie wiem, co zostało powiedziane. A jeżeli tego interesu nie będzie, to nie będzie i koalicji. Proste.
Nieuniknione starcie
Po drugie, można nawet powiedzieć, że ta wojna na górze PiS-u i Konfy jest nieuchronna. Pytanie tylko, kiedy się wydarzy. Możliwe są trzy opcje. Wojna dziś - na dwa lata przed wyborami - daje prawicy szanse przekłócenia węzłowych spraw już teraz. Taki konflikt daje szanse na zakończenie zderzenia tezy i antytezy jakąś sensowną syntezą.
Ten konflikt można oczywiście odłożyć na czas kampanii wyborczej. Jednak wtedy emocji będzie (co zrozumiałe) najwięcej. I pewne rzeczy mogą się wymknąć spod kontroli. Jak atak PiSu na Konfę i rodzinę Banasiów (szef NIK i jego syn) w ostatnich godzinach poprzedzających głosowanie 15 października 2023 roku. W dość powszechnym przekonaniu tamta próba neutralizacji rywala z prawej nie przysporzyła PiS-owi poparcia i skorzystał na niej raczej Donald Tusk.
Z wojną na górze można też oczywiście zaczekać na po wyborach. Gdy już rząd będzie powołany, a Tusk odwołany. Jednak demokratyczne partie polityczne w erze social mediów to nie są karne oddziały złożone z politycznych zombiaków. Przeciwnie - polityka to dziś ciągłe bycie w zwarciu, 24 godziny przez siedem dni w tygodniu - i nikt w takich okolicznościach nie będzie w stanie zagwarantować, że wzajemne żale i kwasy PiS-owców do Konfiarzy i vice versa nie wypłyną na wierzch. Można wręcz zakładać, że wypłyną. Tak, jak wypływały w kampanii prezydenckiej mimo ewidentnego istnienia niepisanego układu o nieagresji między Kaczyńskim a Bosakiem.
Dochodzimy w ten sposób do rzeczy najważniejszej. Czyli do faktu, że PiS i Konfederacja to nie jest to samo. To dwa bardzo różne od siebie projekty polityczne i dwie bardzo odmienne koncepcje rządzenia Polską. PiS jest partią, której serce bije od roku 2015 w rytm zasad demokratycznego socjalizmu. Partia Kaczyńskiego wprowadza w życie polityki zmierzające do zmniejszania w Polsce nierówności dochodu, majątku i statusu. Słabszych, biedniejszych i zapomnianych chce podnosić w górę. Silniejszych, bogatszych i docenianych wstrzymuje i prosi, by się podzielili oraz posunęli na drabince społecznego prestiżu.
PiS robi to w imię zasad wspólnotowych takich jak ojczyzna, patriotyzm czy społeczna solidarność. Konfederacja jest zaś ugrupowaniem indywidualistycznym. Jej liderzy oraz wyborcy z dumą podkreślają, że większość przejawów wspólnotowości (silne państwo, podatki, regulacje) ich mierżą. Konfiarz tęskni za większym zakresem wolności. Nie chce, by ktokolwiek wstrzymywał go w jego aspiracjach oraz życiowych strategiach.
Kto będzie psem, a kto ogonem
Istnieją, rzecz jasna, między PiS-em a Konfą pola wspólne. Jest ich nawet wiele. Najważniejszy to rzecz jasna stosunek do miejsca Polski w Europie. Oba ugrupowania uważają, że wobec sąsiadów, a nawet sojuszników, winniśmy wykazywać się daleko posuniętą asertywnością i zdrowym egoizmem. Wspólną cechą obu środowisk jest też instynktowna wrogość wobec trendów cywilizacyjnych płynących do nas z Zachodu. Wspólna jest satysfakcja czerpana z nazywania rzeczy "po imieniu" i łamaniu w ten sposób importowanych schematów politycznej poprawności od ekologii po migrację.
Te punkty wspólne nie zmienią jednak nigdy fundamentalnego sporu o ekonomiczna bazę opisanego powyżej. Spór ten bardzo przypomina nowe wcielenie starej dychotomii "Polska liberalna kontra Polska solidarna" zdefiniowanego na potrzeby wyborów roku 2005 między PO a PiS-em. Jak się potem okazało, zdefiniowanego słusznie i celnie.
Na naszych oczach odbywa się więc wojna, która nie jest wojną o nic. Spór PiS-u i Konfy na udeptanej ziemi roku 2025 ma przynieść nam odpowiedzi na dwa pytania.
Pierwsze jest takie, kto będzie w tej nowej koalicji ogonem, a kto psem. Drugie brzmi - kto będzie kim kręcił. Plan Jarosława Kaczyńskiego jest taki, by teraz uświadomić Konfie, że duży może więcej. Bo ma masę, a masa przemnożona przez prędkość daje pęd. I że taki pęd prędzej Konfederację zgniecie, niż się o nią rozbije. Konfederacja będzie oczywiście chciała być języczkiem u wagi. Ugrupowaniem bez którego Kaczyński będzie sobie mógł porządzić - co najwyżej - na Nowogrodzkiej.
W widowisku tym dużą rolę odegrają wyborcy oraz sondaże. To trochę jak reality show z możliwością wpływania przez widzów na bieg zdarzeń w czasie rzeczywistym. Ten, kto w najbliższym roku-półtora będzie nadawał ton działaniu opozycji, ten po wyborach podyktuje warunki.
I po to jest ten konflikt. Jest to konflikt, którego po prostu nie może nie być.
Rafał Woś













