Trawestując powiedzenie Churchilla - uważam że konwencja chicagowska była najgorszym ze sposobów dochodzenia prawdy o katastrofie, ale niczego innego dotąd nie wymyślono. Opowieści o cudownej polsko-rosyjskiej umowie wojskowej z 1993 roku, wielkiej - najlepiej międzynarodowej - komisji, która badałaby wypadek, brzmią oczywiście niezwykle kusząco, ale niewiele mają one wspólnego ze światem realnym. Może zabrzmi tym za dużo realizmu, a za mało romantycznej polskiej duszy, która uważa, że lepiej rzucić się z szablą na czołgi niż zaatakować skrycie i pod osłoną nocy, ale mam poczucie, że Rosjanie, którzy od pierwszych minut po katastrofie forsowali konwencję chicagowską, na wieść o tym, że im nie wierzymy, że żądamy, by odsunęli się od śledztwa, zrobiliby wszystko, by utrudnić badanie, by ukryć, to co ukryć można i byliby tak powolni i zamknięci, jak tylko powolnym i zamkniętym być w takiej sytuacji można. W dramatycznych godzinach i dniach, tuż po 10 kwietnia, rządzący dali się uwieść wizji przełomu jaki wywoła katastrofa i nadziei na to, że Rosjanie złamią swe dotychczasowe zasady, że po uścisku Putina i Tuska już nic nie będzie takie samo. Raport MAK kładzie kres tym złudzeniom. Kiedy przyszło co do czego, Rosja objawiła swoją dawną, imperialną twarz, i duszę żyjącą przekonaniem, że ustępstwa-ustępstwami, ale nie będzie jakaś tam malutka Polsza udowadniała, że wielka Rassija, jej kontrolerzy lotu i ich dowódcy mogą mieć cokolwiek na sumieniu. Polska wizja badania katastrofy poniosła..., no może nie fiasko, ale na pewno nie okazała się - patrząc na nią wyłącznie przez pryzmat raportu - idealna. Rozumiem, że do takiego samego wniosku doszedł bawiący akurat w Dolomitach premier. Jego otoczenie, które jeszcze w we wtorek przekonywało, że nie ma żadnego powodu, by Tusk przerywał urlop - wezwało szefa do kraju. Premier, lecąc embraerem i naradzając się z podwładnymi, musi zgryźć trudny orzech. Twarde uderzenie w Rosjan będzie dowodem na to, że szef rządu uznaje, iż postawienie na konwencję chicagowską okazało się błędem. Miękkość będzie odebrana jako słabość i rażąco rozminie się - mam wrażenie - ze społecznymi nastrojami i oczekiwaniami. Raport MAK oczywiście boli i oczywiście pomija, kluczowe dla prawdy o smoleńskiej katastrofie, kwestie zachowań wieży, ale nie powinien on wywołać w Polakach takiego patriotycznego uniesienia, które sprawi, że zgodnie uznamy, iż polska strona jest bez winy, bo wszystko co złe "to Ruscy". Począwszy od organizacji lotu, doboru i przygotowania załogi, przez decyzję o lądowaniu (o tym, na ile to zewnętrzna presja była jej przyczyną, możemy tylko dywagować, bez żadnych mocnych podstaw) aż po reakcję pilotów w ostatnich, feralnych sekundach, można wymieniać mnóstwo polskich win, grzechów i zaniedbań. Mam nadzieję, że bez politycznego kunktatorstwa, opisze je polski raport i że na jego podstawie wszyscy zainteresowani wyciągną wreszcie wnioski z tragedii 10 kwietnia. Wnioski - również personalne. Konrad Piasecki