Prezydent dołączył do swojej macierzystej partii w krytyce działań rządu wobec mediów publicznych, choć pisowskiej propagandy broni nieco subtelniej, niż ludzie Jarosława Kaczyńskiego. Nie wyzywa - jak otoczenie medialne PiS - dziennikarzy od "współczesnych Tumanowiczów", którzy na Woronicza zostali wwiezieni przez "policyjne suki" na rozkaz "zamachowców" Donalda Tuska i Bartłomieja Sienkiewicza. Ale zarazem nie przyjmuje argumentów, że kiedy opłacane z publicznych pieniędzy instytucje są używane do wulgarnej monopartyjnej propagandy, to łamane jest prawo i przyzwoitość. A kiedy okazuje się, że twarze tej propagandy zarabiają obscenicznie wielkie pieniądze, to zdecydowanie mniejszym złem jest próba poradzenia sobie z patologią przy użyciu instrumentu prawnego w postaci postawienia spółek w stan likwidacji. Opozycji marzy się alternatywne państwo Zarówno jednak "łagodne" uwagi Dudy, jak i brutalna retoryka ze strony obozu opozycji mają na celu torpedowanie nowej władzy i jej działań. I będą powielane przy każdej okazji. PiS nie będzie opozycją konstruktywną, gotową do dialogu, lecz totalną, a jej totalność będzie absolutna. Rozliczenia będą nazywane zemstą, naprawianie państwa jego destrukcją, a jeśli prawo wobec skazanych na więzienie za nadużycia władzy byłych ministrów Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego zostanie wykonane, ich wizerunki będą umieszczane na transparentach i używane do budowania mitu "więźniów politycznych" obozu liberalnego. Zanim prezydent ich legalnie - tym razem po prawomocnym wyroku - ułaskawi. Opozycja, której marzy się alternatywne państwo, postanowiła bowiem stworzyć wrażenie, że wybory zostały ukradzione, a także - jak w świecie George’a Orwella - obrócić słowa opisujące działania PiS przeciwko nowej koalicji większościowej. Kłamstwo jak nowa prawda. Trudne wyzwanie Tuska i jego ekipy Tymczasem nowa władza konsumuje sukces wyborczy i niespecjalnie przejmuje się tym, że przegrani autokraci z nadzieją zerkają na to, w jaki sposób w Stanach Zjednoczonych z popiołów klęski otrzepuje się Donald Trump. Wiedzą bowiem, że wciąż mają szansę powrócić do władzy, zwłaszcza że geopolityczne niepokoje i globalny kryzys wartości sprzyjają radykalnym populistom na całym świecie. Dla Tuska i jego ekipy prawdziwie trudnym wyzwaniem nie będą wcale media publiczne czy gospodarka, lecz systemowe naprawianie praworządności. PiS stworzył dualizm prawny, doprowadził do sytuacji, w której wszystko w tej dziedzinie da się relatywizować, zdewaluował instytucje i ich znaczenie, a grono pożytecznych pięknoduchów będzie przez lupę oglądać każdy ruch rządzących wobec upartyjnionej Krajowej Rady Sądownictwa czy Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Bez żelaznej konsekwencji ta rewolucja może się nie pokryć z wyborczymi obietnicami. Na razie zarówno opozycja PiS, jak i nowa władza adresują się w swoich postawach do żelaznych elektoratów, które potrzebują konsolidacji i emocji. Tymczasem rok 2024 - rok wyborów samorządowych i europejskich - powinien stać się dla liderów czasem podbijania szeroko pojętego politycznego centrum. Jeśli nowa władza chce poważne myśleć o utrwaleniu swojego poparcia i zdobyciu poważnej legitymizacji, nie może zapominać o wyborcach umiarkowanych, którzy są gwarancją, że rodzima polityka nie osunie się w przepaść radykalizmów lewicowo-prawicowych. Zwłaszcza że PiS, który w stronę centrum chce za dwa lata oddelegować obecnego prezydenta, doskonale zdaje sobie sprawę, że tam wciąż można spotkać obywateli czekających na swoją polityczną reprezentację. Niekoniecznie zachwyconych jakąkolwiek ideologią, przesadą czy kulturową wojną. Przemysław Szubartowicz