Pomijając samo wydarzenie - o którym ja też nie czuję się uprawniony wypowiadać - rozważano przede wszystkim kwestię, czy polityk nie przesadził w negliżowaniu się przed publicznością tabloidów. Większość rozważających twierdziła, że owszem, przesadził, i że mu to bardzo zaszkodzi; kategoryczne stwierdzenia, że jest "skończony" powtarzały się przy tym bardzo często. Po czym, traf chciał, "Rzeczpospolita" zamówiła sondaż, kogo Polacy najchętniej widzieliby na stanowisku premiera po Tusku, i okazało się, że zdecydowanie najchętniej widzieliby właśnie Marcinkiewicza. Zdziwienie? Dla mnie osobiście - ani trochę. Ci, którzy w ostatnich dniach orzekali definitywny koniec Marcinkiewicza, wywlekając mu z lubością różne stare wypowiedzi w duchu "wartości rodzinnych", nic po prostu nie rozumieją. Marcinkiewicz, wymieniając żonę na nowy model, nie popełnił żadnego wizerunkowego samobójstwa, tylko wręcz przeciwnie, pozbył się wizerunkowego garba, jakim było jego młodzieńcze zetchaeonowstwo i harcerzykowatość. To nie prowadzanie się przez żonatego chłopa z nową laską i krzyki prasowych mędrków o hipokryzji, ale właśnie tatusiowanie czworgu dzieciom z tą samą od lat kobietą mogło mu w oczach statystycznego Polaka zaszkodzić. A teraz okazało się, że facet jest spoko koleś. Mówię zupełnie serio: tradycyjnie pojmowana uczciwość, czy nie daj Boże prawość, to w Polsce dla polityka ciemny grób i radiomaryjna nisza. W Polsce trzeba być jak "Oluś" Kwaśniewski. Jakże go Polactwo kochało: tu nakłamał z dyplomem, tu popił i wiochy narobił, tu szwagrowi pomógł zarobić kasę na mebelkach? Albo Lepper? Przecież widać było na pierwszy rzut, że typek w stylu prezesa Ochódzkiego. A teraz proszę, przykład najnowszy, Wałęsa: dopóki miał opinię człowieka uczciwego, bohatera, pies z kulawą nogą go nie chciał. Dopiero, gdy ujrzeli w nim Polacy kapusia i krętacza, codziennie podającego inną wersję swych związków z bezpieką, notowania poszybowały mu do poziomu wspomnianego Olusia. Kazimierz Marcinkiewicz, pokazując, że umie się zakręcić i coś sobie załatwić - w tym wypadku nową laskę zamiast starej żony - zrzuca z siebie odium polityka konserwatywnego i chrześcijańskiego. Co w postkomunistycznym społeczeństwie, wychowanym na "pancernych" i Klosie, i od małego przyuczanym, że tylko frajerzy nie kombinują i nie korzystają z okazji, by się ustawić, jest warunkiem popularności i sukcesu. To politycy uważani za uczciwych są tu skreśleni - nudni i śmieszni, jak Marek Jurek czy Lech Kaczyński, obciachowi, trącący kruchtą i w ogóle dla Polaka wkur?, powiedzmy: wkurzający, z tym bezczelnym kłuciem ludzi w oczy swą prawością. Rafał Ziemkiewicz