We wzajemnych uprzejmościach obaj panowie poszli tak daleko, że nawet pożyczali sobie samolot. Prezydent-elekt poleciał nim na sycylijskie wakacje, a prezydent-były na święta do siostry. I tym sposobem rządzący jeszcze raz pokazali, że zamiłowanie do drogich przywilejów władzy jest w Polsce ponadpartyjne. Działo się to w maju 1981 roku. Valéry Giscard d'Estaing oddawał prezydenturę Francji w ręce Francoisa Mitterranda. Na dziedzińcu Pałacu Elizejskiego panowie żegnali się uściskiem dłoni, Giscard zszedł po schodach, a szofer otworzył przed nim drzwi limuzyny. Były prezydent minął je obojętnie, przeszedł przez pałacowy dziedziniec i spacerem wrócił do domu. Ta scena stanęła mi przed oczami, gdy obserwowałem naszą rodzimą zmianę prezydenckiej warty. Obserwowałem i myślałem o tym, czy i u nas zapanuje kiedyś moda na skromność władzy. Na razie bowiem, czy Polska "wspólna", czy "solidarna", jedno się nie zmienia: poczucie "Wygrałem? To mi się należy". I zgodnie z nim, gdy Lech Kaczyński został elektem i zamarzył sobie odpoczynek na Sycylii, to ani on, ani jego otoczenie nie pomyśleli, że można by tak po prostu zarezerwować bilety lotnicze, zapłacić za nie z własnej kieszeni i pokazać, że może być inaczej. Że objęcie nawet takiego stanowiska nie musi oznaczać automatycznego skoku do bajorka, w którym władza pławi się w zaszczytach, przywilejach i blichtrze. Tłumaczenia, że "elekt tak musiał, bo tego wymagają względy bezpieczeństwa" wsadźmy między bajki. Polscy prezydenci i premierzy nie raz i nie dwa latali rejsowymi samolotami i względy bezpieczeństwa jakoś to wytrzymały. Nic także nie stałoby się Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, gdyby - zamiast ordynować sobie rządowego tupolewa na święta w Szwajcarii - jak zwykły obywatel wsiadł do rejsowego samolotu i godnie, acz skromnie, rozstał się z przywilejami władzy. Ale nie, Pan Ex też nie odmówił sobie lotu na koszt podatnika, a Elekt - odwdzięczając się za sycylijskie wakacje - przyklasnął, przekonując, że "tego wymaga polityczna kultura i dobry obyczaj". A mnie by się marzyło, by kiedyś polityczna kultura podpowiedziała, że nie wypada obciążać podatnika kosztami swych wakacyjnych wojaży. I żeby - nawet jak się aksamitnie przekazuje władzę - ktoś pamiętał o obietnicach państwa solidarnego i władzy skromnej, i nierozdętej. Aha, no i mógłby też pamiętać o obietnicach brata, bo zestawienie Jarosława Kaczyńskiego, który przed rokiem grzmiał: "Polska lewica jest związana w wielu punktach ze światem przestępczym. Tuż po wyborach rozpoczniemy procedurę zmierzającą do postawienia Aleksandra Kwaśniewskiego przed Trybunałem Stanu", z Lechem, który po tychże wyborach rzuca się swojemu poprzednikowi na szyję i mówi o nim w słowach ciepłych niczym choinkowe lampiony, powoduje, że gładkość aksamitnego przekazywania władzy staje się nieco mdława... Konrad Piasecki