"Gazeta Wyborcza" żegna obszernym artykułem arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, metropolitę krakowskiego, który przechodzi na emeryturę. Przedstawia go jako pysznego, rozmiłowanego w luksusach hierarchę, na dokładkę znienawidzonego podobno przez podległych mu księży. Ludzkiego wymiaru rządów arcybiskupa w archidiecezji krakowskiej ocenić nie umiem. W samym tekście przykładów złego traktowania podległych mu duchownych nie ma. Jest opowieść o remontowaniu dla niego komfortowej siedziby, co wydaje się zgodne z dawnymi kościelnymi zwyczajami, ale dziś bywa coraz głośniej kwestionowane - w imię "skromności". Rytualny wróg Jędraszewski Jego charakterem i relacjami z ludźmi zajął się w swojej najnowszej książce Tomasz Terlikowski. Książki jeszcze nie przeczytałem. Jak ją poznam, spróbuję ocenić, na ile dostajemy opowieść o apodyktycznym kościelnym dostojniku, a na ile o kimś, kto próbował rozbijać lokalne kościelne układy, co łatwo jest zakwalifikować jako przejaw despotyzmu, jeśli przyjmie się optykę drugiej strony. Pewne jest, że i dla coraz bardziej "otwartego" katolika Terlikowskiego, i dla "Wyborczej" Marek Jędraszewski to symbol poglądów i języka, którego nie akceptują. Wojna z nim stała się elementem tożsamości liberalnych środowisk. Historie o jego charakterze i konfliktach z proboszczami traktuję więc jako jedynie dodatkowe narzędzie w tej wojnie. Jest to również wojna, w którą zaangażowani byli politycy. Najmniej ważny poseł Lewicy czy Koalicji Obywatelskiej dowartościowywał się tym, że na Twitterze (teraz na platformie X) pisał obcesowo o "Jędraszewskim" czy "panu Jędraszewskim" z pogardą i nienawiścią. W ciągu ostatnich lat hierarcha stał się przedmiotem rytualnej wrogości, jak Jarosław Kaczyński. Czytam opisy jego wołających podobno o pomstę do nieba kazań. Na liście oskarżeń najczęściej przywoływane są słowa o "tęczowej zarazie", która miała zastąpić "zarazę czerwoną". To nie jest język, z którym bym sympatyzował. Każdy duchowny powinien pamiętać o odróżnianiu potępiania grzechu, od ataku na grzeszników. Jest oczywiste, że arcybiskup atakował ofensywną ideologię, a nie konkretnych ludzi. Jednak powinien unikać języka agresywnych, obraźliwych uogólnień. Dlatego, że brzmi to mało ewangelicznie. Ale i dlatego, że może się okazać nieskuteczne. Krzyk bywa przejawem bezsilności. Równocześnie bawi mnie gorliwość "Wyborczej" w kibicowaniu ścigania hierarchy przez prokuratury i sądy. Mamy jednak do czynienia z formułowaną mocnym językiem opinią. Jeśli ma być ona penalizowana, to co z waszymi ukochanymi proaborcyjnymi "rewolucjonistkami"? Ich liderka właśnie zwyzywała wicepremiera obecnego polskiego rządu przed Sejmem od "ch...". Tylko dlatego, że miał inne zdanie niż ona i głosował wbrew jej woli. To ludzie Kościoła powinni się martwić o język kościelnych napomnień. Ale nie media, które jednym inwektywom przyklaskują, w imię wolności słowa, za inne chcieliby karać grzywną lub więzieniem. Obszerny tekst w "Wyborczej" potępia arcybiskupa Jędraszewskiego nie tylko za zbyt ostry język, ale za treść nauczania. Na przykład za potępianie jednopłciowych związków. Taka jest jednak nauka Kościoła. Ja się mogę z nią zgadzać lub nie, ale gdybym próbował ją poprawiać "z zewnątrz", byłbym śmieszny. Czy Tusk to katolik? Dla obecnych liberałów idealnym byłby stan, w którym Kościół dostosowałby się w pełni do współczesnych norm obyczajowych. Kościół "Wyborczej", "Newsweeka" i TVN-u. Co nota bene i tak nie uchroniłoby go przed erozją i traceniem wiernych. Gdy ponad twardymi nakazami moralnymi postawimy przyjemność, iluzję szczęścia, religia prędzej czy później przestaje być potrzebna. W podsumowaniu rządów arcybiskupa Jędraszewskiego wypomina mu się wypowiedzi nacechowane zbytnim zaangażowaniem po stronie PiS. Faktycznie, można mieć wątpliwości, czy jest właściwą rolą kościelnego hierarchy wypowiadanie się w sporze o smoleńską katastrofę. Ma do tego prawo jako obywatel, ale być może nadużywa swojej władzy nad sumieniami wiernych jako biskup. Kiedy jednak czytam, że winą arcybiskupa Jędraszewskiego jest przestrzeganie przed głosowaniem katolików na Donalda Tuska, to przypomnę. Lider Koalicji Obywatelskiej zmusił swoich kandydatów na posłów do zgody na legalizację aborcji na życzenie, depcząc ich wolność sumienia. I równocześnie upierał się, że nadal jest katolikiem. Mamy tu do czynienia z piramidalną obłudą. Ludzie Kościoła mają prawo ją skrytykować. Wizja równego dystansu do wszystkich polityków, za którą optuje także Tomasz Terlikowski, jest iluzją. Niektóre czysto polityczne projekty są z nauczaniem Kościoła sprzeczne. Hierarchowie mają prawo o tym mówić. Inaczej z liderów życia religijnego zmieniliby się w atrapy. Arcybiskup Jędraszewski jest nazywany "kapelanem PiS". Kilka razy nie uniknął zbyt bezpośrednich gestów na rzecz tej partii. Przykład ostatniego głosowania posłów PSL przeciw "depenalizującemu" pomocnictwo w aborcji projektowi Lewicy pokazuje, że tradycyjne odruchy nie ograniczają się do obozu Jarosława Kaczyńskiego. Zarazem śmieszy mnie, kiedy w "Wyborczej" o "konsekrację polityki" oskarża arcybiskupa ksiądz Kazimierz Sowa, liberalny duchowny, osobiście skłócony ze swoim dawnym metropolitą. Jest on powiązany towarzysko z czołowymi politykami Koalicji Obywatelskiej. W roku 2007 był brany pod uwagę jako nieformalny kapelan Tuska jako premiera. Okazało się wtedy jednak, że liderowi PO taki strażnik sumień nie jest w ogóle potrzebny. Nie zmienia to faktu, że sympatyczny skądinąd ksiądz Sowa jako strażnik "apolityczności Kościoła" brzmi mało wiarygodnie. Można się zastanawiać, czy styl arcybiskupa Jędraszewskiego na tle współczesnego kryzysu wspólnoty katolickiej nie jawi się jako zbyt archaiczny. Rzecz w tym, że żaden konkurencyjny pomysł na biskupią posługę nie wydaje się bardziej skuteczny. I że szukanie tego stylu wspólnie z "Wyborczą", "Newsweekiem" czy TVN-em to kompletna fikcja, skoro te media odrzucają istotę katolickiego nauczania. Piotr Zaremba