Na początku lat 50. objawieniem stał się japoński film "Rashōmon". W czarno-białym obrazie Akiry Kurosawy kilka osób snuje opowieść o napadzie na samuraja i jego małżonkę. Każdy narrator przedstawia wydarzenia inaczej. Opowieści na temat morderstwa i gwałtu okazują się nie do pogodzenia. W efekcie pod znakiem zapytania staje sama możliwość ustalenia, jak było naprawdę. Obsypany nagrodami film o zderzeniu narracji - w wydawałoby się jasnej sprawie - niestety, przypomina się po roku wojny w Ukrainie. Właśnie amerykański "The Wall Street Journal" opublikował relację na temat zakulisowych rozmów prowadzonych z prezydentem Ukrainy, Wołodymyrem Zełenskim w Paryżu. Prezydent Francji, Emmanuel Macron, oraz kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, mieli namawiać ukraińskiego polityka do szybszego namysłu nad rozmowami pokojowymi z Rosją. Pomiędzy narracjami na temat wojny, chociaż wiele się zmieniło od lutego ubiegłego roku, wciąż widać fundamentalne różnice. W tej chwili można sensownie mówić o czterech punktach widzenia. Po pierwsze, nasza narracja Zacznijmy jednak od naszej narracji, w dużej mierze tożsamej z narracją Ukrainy. Agresorem militarnym jest Rosja, ofiarą jest Ukraina. Prezydent Władimir Putin usiłuje odbudować swoją imperialną strefę wpływów, brutalnie depcząc prawa narodów do samostanowienia i gwałcąc prawa człowieka. W tej sytuacji obrona Ukrainy jest nie tylko obroną terytorium konkretnego kraju, ale również demokratycznych wartości. W tym duchu wybrzmiewało, nie bez powodu miłe naszym sercom, przemówienie prezydenta Joe Bidena w Warszawie. W świetle tej opowieści jedynym rozwiązaniem wojny, które wiedzie do pokoju, jest militarne pokonanie Rosji. W Ukrainie opracowywane są nawet dość szczegółowe scenariusze tego wydarzenia. Swoisty "rozbiór" państwa Putina, rozczłonkowanie go na mniejsze kawałki, wydaje się wielu Ukraińcom jedyną gwarancją trwałego, światowego pokoju. W praktyce potrzebne jest zdecydowane i szybkie zwycięstwo militarne na polach bitew, albowiem Rosja rozumie tylko język siły. Swoistym uzupełnieniem przemówienia Bidena jest wywiad, którego właśnie udzielił szef CIA, William Burns. Na podstawie materiałów zgromadzonych przez służby, orzekł on, że obecnie Kreml uznaje długotrwałą wojnę za ostatecznie korzystne dla siebie rozwiązanie, gdyż Zachód wykazuje się "deficytem koncentracji" i w końcu zmęczy się jedną wojną daleko od domów wyborców. Po drugie, "prawie" nasza narracja Jak wspominaliśmy, wedle "WJS" na początku lutego b.r. w obecności prezydenta Ukrainy Macron miał snuć wywody na temat potrzeby pogodzenia się "śmiertelnych wrogów", jak to uczyniły kiedyś Francja i Niemcy. Nietrafność analogii bije po oczach. Zacznijmy od tego, że procesu pojednania nie rozpoczynano w trakcie prowadzenia wojny, lecz dopiero po pokonaniu agresora. Pomiędzy narracjami Kijowa oraz Paryża i Berlina na temat wojny, chociaż wiele się zmieniło od lutego ubiegłego roku, wciąż widać fundamentalne różnice. Wedle tej narracji Rosja jest agresorem i narusza prawa człowieka, jednak nie można marzyć o wymazaniu jej z mapy. Scenariusze "zmiażdżenia Rosji", przed którymi przestrzegał ostatnio prezydent Macron, grożą nam nieobliczalnymi konsekwencjami, wraz z użyciem broni jądrowej na czele. Od wieków Moskwa przynależy do klubu mocarstw, wykazywała się umiejętnością przetrwania najgorszych doświadczeń i nie należy naiwnie oczekiwać, że nagle się to zmieni. Jak się wydaje, w tym scenariuszu zakłada się, że być może grupy interesu w Rosji podniosą głowę i skłonią władze do robienia cywilizowanego "biznesu jak zwykle". Trudno bowiem sobie wyobrazić, by wreszcie i tam nie nabrano rozsądku. Po trzecie, narracja rosyjska Inaczej widzi to Kreml, oczywiście. W swoim przemówieniu prezydent Władimir Putin przedstawił się nam jako ofiara wieloetapowej agresji Zachodu. Po 1989 roku nieszczęściem był nie tylko rozpad ZSRR, lecz także utrata dawnej sfery wpływów na świecie. Rosja w 2022 roku została sprowokowana. Musiała podjąć działania, aby się bronić przed spodziewaną napaścią militarną, nieomal jak w napoleońską w 1812 czy hitlerowską w 1941 roku. O żadnym samostanowieniu narodów Europy Wschodniej mówić na poważnie nie można, skoro "de facto" oznacza ono wyłącznie poszerzanie strefy wpływów amerykańskich. Na świecie od niepamiętnych czasów są tylko imperia i... cała reszta. Każdy kolejny wniosek o przyjęcie do NATO, zdaniem Kremla, wyłącznie potwierdza ten scenariusz chowania się pod parasol Waszyngtonu. Nie Rosja jest politycznie zakłamana, lecz Zachód. Najlepszym przykładem tego, że Kreml oszukiwano w trakcie rozmów dyplomatycznych, ma być niedawna wypowiedź Angeli Merkel o porozumieniach mińskich z 2014 roku. Była pani kanclerz powiedziała w wywiadzie, że owe porozumienia "pozwoliły przygotować się Ukrainie do przeciwstawienia agresji rosyjskiej". Wedle tej interpretacji wojny sensownym zakończeniem jest militarne pokonanie Ukrainy i odzyskanie poprzez to statusu geopolitycznego mocarstwa na miarę sowiecką. Dla Kremla to właśnie oznacza przywrócenie zachwianej równowagi na świecie. Po czwarte, narracja ostatnia Jak w "Rashōmonie" mamy także czwartą opowieść na temat wojny w Ukrainie, która rozchodzi się po świecie. To przekonanie, że w Europie "biali ludzie" toczą swoją wojnę, której konsekwencje dotykają potrzebujących. Zamiast przerzucania winy za rozpoczęcie wojny, należałoby jak najszybciej rozwiązać problem. Podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa najlepiej stanowisko to wyraziła bodaj premier Namibii. W Polsce może nie jest znana i co z tego, skoro na świecie mocno wybrzmiały właśnie jej słowa o poparciu dla szybkiego, pokojowego rozwiązania, po to, aby przeznaczyć pieniądze na pomaganie potrzebującym, a nie na "pozyskiwanie broni, zabijanie ludzi oraz kreowanie wzajemnej wrogości". Deklarowany pacyfizm, troska o ofiary, zimne kalkulacje oraz odległość geograficzna od teatru wojny sprawiają, że to opowieść, która kształtuje się jednocześnie obok i przeciw opowieściom państw Zachodu. Ostatnio raport ECFR zwracał uwagę na znaczenie "globalnej opinii publicznej", która postrzega wojnę zdecydowanie inaczej od nas. Tu warto wspomnieć o pokojowym planie Chin. Zakulisowe wsparcie tego kraju dla Rosji może sugerować, że przychyla się on do narracji Kremla. Póki co jednak sytuacja jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze, Pekin raczej gra na siebie i nie chce dopuścić do upadku Rosji, aby nie zostać jedynym, poważnym przeciwnikiem militarnym USA. Po drugie, jawnie uznaje USA za współodpowiedzialną stronę tej wojny - czemu w różnych częściach świata chętnie przyklaskują zwolennicy tej narracji - jako "interpretacji zdroworozsądkowej". Zderzenie międzynarodowych narracji na temat wojny jest sprawą poważną. Nawet w japońskim, powojennym filmie "Rashōmon" nie chodziło o sprawy błahe. Niemożność dojścia do jednej prawdy na temat morderstwa i gwałtu wiodła do coraz gwałtowniejszych polemik. Kłamstwa mieszały się z egoistycznym pragnieniem monopolu na prawdę. Ostatecznie troska o przyszłe pokolenia, które w filmie Kurosawy symbolizowało małe dziecko, pozwalała przywrócić wiarę w sens humanizmu. Czy to przekłada się na nasze realia? Nasze doświadczenia historyczne oraz geograficzna bliskość Rosji sprawiają, że te konkurencyjne narracje wyłącznie nas irytują (a może potrzebne byłoby tutaj mocniejsze słowo). Widzimy ofiary, odczuwamy potrzebę solidarności i walki ze Złem. Interesuje nas egzystencjalne zagrożenie. Realnym problemem jednak jest to, że nawet najsłuszniejsze przekonania wciąż trzeba wytłumaczyć innym. I to tak, aby nas usłyszeli.