Wszystko zaczęło się od tego, że dwaj muzułmańscy uczniowie, czternasto- i piętnastolatek odmówili podania rąk nauczycielce. Tłumaczyli to tak, że ich wiara nie pozwala na fizyczny kontakt z osobami płci przeciwnej, z wyjątkiem tych, które należą do ich rodziny. A oni są głęboko wierzącymi muzułmanami. Dyrekcja szkoły znalazła się w kłopocie - wzajemne podawanie ręki przez uczniów i nauczycieli jest w Szwajcarii tradycją i symbolem wzajemnego szacunku. Tymczasem pojawili się uczniowie, którzy ten gest, zgodnie ze swoimi wierzeniami, interpretowali inaczej. Więc co wybrać - dotychczasowe zasady czy wolność wyznania? Ostatecznie w szkole uznano, że w ogóle nie będzie się podawało rąk, żeby nie dyskryminować nauczycielek. Ta decyzja wprawiła Szwajcarów we wściekłość. I dlatego, że dwóch uczniów narzuciło całej szkole swój zwyczaj, dyskryminujący kobiety, i dlatego też, że szkoła lekką ręką wyrzekła się powszechnie szanowanych zasad. Więc do gry weszły władze kantonu. "Nauczyciel ma prawo domagać się uścisku dłoni" - ogłosiły, dodając, że "interes publiczny i kwestie równości płci, a także integracja cudzoziemców ze społeczeństwem jest ważniejsza od wolności wyznania uczniów". I żeby nie były to puste słowa, ustalono też, że każdy kto odmówi podania ręki nauczycielowi, będzie musiał liczyć się z grzywną w wysokości 5 tys. franków szwajcarskich. Sam jestem ciekaw, jak sprawa potoczy się dalej (wyobraźmy sobie, że uczniowie twardo odmawiać będą podania ręki, a rodzice powiedzą, że nie mają pieniędzy na grzywnę, i co wtedy?), ale na pewno jest to ruch w dobrym kierunku. Europa, sprowadzając imigrantów z całego praktycznie świata, popełniła bowiem szalony błąd, nie egzekwując wobec nich swoich zasad. Powody podawano różne - a to w imię łatwiejszej integracji, a to dla świętego spokoju, a to w imię wolności religijnej i szacunku dla innych wyznań, w imię pluralizmu, po to, by nie dyskryminować... To był błąd, ustępstwa w sprawach pozornie drobnych okazały się drogą donikąd. Bo tych drobnych (teoretycznie) spraw było w Europie, w ostatnim czasie, sporo. We Francji mieliśmy spory o kształt publicznych szkół - czy mają akceptować chusty na głowach uczennic i odmowę udziału w lekcjach WF-u. W Danii był spór o lekcje na basenie. W Belgii - o zasłanianie twarzy. W Anglii - o program nauczania w szkołach dla młodych muzułmanów. A w Austrii - o kontrolę nad treścią nauczania imamów. Wymieniając te przykłady nie chcę wpisywać się w retorykę polskiej prawicy i Jarosława Kaczyńskiego, że multikulti to porażka, bo porażką nie jest, że oto islam nas atakuje itd. Sądzę, że sytuacja jest inna. Problemem nie jest islam, tylko to, że państwo - republikańskie, laickie, demokratyczne - się cofa. Przechodzi do defensywy. A atakują je różne religie, w swych skrajnych postaciach, zawierając częstokroć taktyczne sojusze. Tak było we Francji, w dniach sporu o prawo do noszenia chusty muzułmańskiej w szkole (świeckiej). Nagle radykalni imamowie zaczęli być popierani przez radykalnych katolików i Żydów, bo przecież wolność wyznania jest ważniejsza, a także prawo do chusty, do krzyżyka na szyi czy gwiazdy Dawida. I nagle zamiast o państwie ateistycznym zaczęto mówić o państwie pluralistycznym. W Polsce też mieliśmy nie tak dawno religijny spór - o ubój rytualny. I nagle naprzeciw przekonaniu, że człowiek nie powinien zadawać cierpień zwierzętom, stanęły przekonania religijne. Ja rozumiem, one mogły mieć swoje uzasadnienie w czasach starożytnych, kiedy koczownicze plemiona musiały w gorącym klimacie coś robić, by mięso psuło się wolniej, ale mamy wiek XXI. Przekonania religijne, czy też - przekonania grupy fundamentalistów, uderzyły też w polską medycynę. Badania prenatalne, metoda in vitro - w Polsce to wszystko stoi pod znakiem zapytania. We współczesnym świecie mamy więc wyraźnie narysowany konflikt między religijnymi fundamentalizmami, a państwem liberalnym, świeckim, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. To jeden z najważniejszych współczesnych sporów. Europejska historia uczy nas, że religie nie czują się skrępowane żadnymi granicami, że gdy nie napotkają oporu, idą wciąż do przodu. To kończy się źle, pół Europy spustoszyły wojny religijne. Później, w XX wieku, spustoszenia dokonały fanatyczne pseudoreligie - faszyzm i zwulgaryzowany radziecki marksizm (Marks musiał w grobie się przewracać patrząc, co wyczyniają Lenin i Stalin). Skuteczną odpowiedzią na to wszystko, nie tylko w Europie, okazało się państwo liberalne, świeckie, demokratyczne. Trzymające religie na dystans. Żeby nie rzuciły się do gardeł jedna drugiej, czy też tym, co stoją z boku. Takie państwo zapewniło dobrobyt i pokój Europie, ale także Stanom Zjednoczonym czy Australii. Dziś - to przecież czujemy - ta znakomita machina jakby zaczęła szwankować. Jakby brakowało jej wewnętrznej siły, by mówić imigrantom, obojętnie czy przybyli oni z Bliskiego Wschodu czy z Polski, jakie są zasady, co wolno a czego nie, i jaka jest kara za ich łamanie. I że to oni muszą się dostosować do Europy (droga prawico, trójpodział władzy i niezależne sądy to również jest norma europejska), a nie Europa do nich. Tak to mniej więcej dziś wygląda - albo państwo liberalne, świeckie, obroni się, albo znów wrócimy do czasów egzaltowanych i niekoniecznie spokojnych.