Cud, Irlandia, powroty z emigracji, dobrze zarabiający lekarze, pielęgniarki i nauczyciele, rosnące przy drogach i nowoczesne stadiony i pływalnie... Patrząc z punktu widzenia tej reklamówki, studniówka rządu powinna przebiegać przy dźwiękach marsza żałobnego. Oczywiście, że nikt nie oczekiwał, by w ciągu trzech miesięcy dokonano radykalnych zmian, ale prawda jest taka, że dla realizacji przedwyborczych obietnic, ten rząd zrobił tylko jedno - wysupłał po 200 złotych na głowę nauczyciela. O sposobie osiągnięcia pozostałych elementów Cudu, niewiele na razie da się powiedzieć. Co mamy w zamian? Dużo rozliczeń poprzedników. Zagłuszanie pielęgniarek, laptopy, niszczarki, niespłacony dług PC... Co gorsza, te rozliczenia podszyte są emocją i zapalczywością. Niepotrzebną. Bo PiS ma tak beznadziejny system reagowania na zarzuty, że wystarczyłoby spokojne i nie tak natarczywe punktowanie wpadek poprzedników. Jeśli Jarosław Kaczyński zamiast od razu przyznać, że zagłuszał, wyprawia to co wyprawia, to naprawdę nic już więcej nie trzeba robić, by wyborcy uznali, kto ma tu rację. Minister Ćwiąkalski niepotrzebnie wszystkie te utarczki firmuje własna twarzą, bo wchodzi w buty po poprzedniku i zaczyna wyrastać na Ziobrę a rebours. A bardzo chciał tego uniknąć. Filozofia tego rządu, przedstawiona w niedawnym, o dziwo mało zauważonym, wywiadzie Tuska dla "Polityki", to filozofia "ścibolenia". Premier odchodzi od linii prawie wszystkich swych poprzedników i miast fundować zapowiedzi "rewolucji", "radykalnych zmian", "zasadniczych reform" mówi o ciężkiej, nieefektownej, obliczonej na lata, mrówczej i pozytywistycznej pracy, która kiedyś zaowocuje "wielkim przeobrażeniem". To filozofia bezpieczna - bo na zarzut "nic nie robicie" pozwala zawsze odparować "robimy, ale spokojnie i po cichu", a oskarżenie "ale jakoś tego nie widać" skwitować "na razie, kiedyś zobaczycie efekty". Czy "lud to kupi"? Na razie - kupuje. Sondaże rządu, a zwłaszcza Platformy, są takie, że poprzednicy mogliby pozazdrościć. Różnie się to tłumaczy. PiSowscy przeciwnicy, powtarzają, że to wszystko bierze się z miłości jaką dla Tuska pałają media. Zwolennicy rządu mówią, że tak procentuje zmiana stylu i "uspokojenie" jakie Polakom przyniósł ten gabinet. Ja podejrzewam, że i jedno i drugie ma swe znaczenie. Nie ma sensu twierdzić, że dziennikarze mają w sobie więcej sympatii dla PiSu niż PO. Jeśli ci pierwsi mówią o mediach, że to "układ", "Niemcy" "pogrobowcy WSI" to ciężko się w nich zakochać. Choć nie przesadzałbym z tłumaczeniem w ten sposób wszystkich sukcesów rządu Tuska. Bo być może, po prostu, Polacy zatęsknili i "kupili" gabinet, który porzucił styl rewolucyjno-wojenny, który nie mówi o "burych sukach", "łże-inteligentach" i tajemniczych spiskach, który, jeśli kopie po kostkach, to kopie nielubianych braci Kaczyńskich, nie psując zanadto idyllicznego obrazu. I póki rząd nie zaliczy spektakularnych wpadek, cierpliwość oczekujących na cud się nie skończy, a opozycja nie zmieni taktyki, to będzie mógł pławić się w miłych sercu sondażach. Zwłaszcza to ostatnie wydaje mi się ważne, bo nie zmieniający wizerunku i nie wyciszający się PiS, to dla wyborców mających do wyboru, albo wrzenie i rewolucję, albo gnuśność i senność, alternatywa - mimo wszystko - znacznie bardziej przerażająca. k.piasecki@rmf.fm