Już w 1982 roku wiedział wszystko, co się dalej stanie: że Jaruzelski dobije gospodarczo PRL, a Gorbaczow Związek Sowiecki, że komuniści stracą władzę, że mimo nieudolności tych, którym ją oddadzą, względnie ich życzliwości dla niszczenia archiwów, nie wszystkie teczki da się spalić i będzie w nich grzebać jakiś IPN. I dlatego już wtedy nakazał Kiszczak swoim ubekom fałszować wpisy w ewidencji operacyjnej. Tylko niezwykłym darem jasnowidzenia generała Kiszczaka da się obronić rewelacje "Gazety Wyborczej", jakoby Kiszczak nakazał wpisywać dane uzyskane przez SB z podsłuchu do akt operacyjnych jako donosy fikcyjnych TW. We wspomnianej publikacji w "Wyborczej" wyjaśnia to anonimowy informator z dawnej SB: "baliśmy się przecieków, a zdekonspirowany podsłuch był nic nie wart". No jasne! Każdy, kto pamięta realia stanu wojennego wie, że przecieki stanowiły istną zmorę ówczesnej władzy. Esbek po prostu nie mógł się odwrócić, żeby mu jakiś dziennikarzyna nie zajrzał w tajemnice i nie ogłosił ich w "Żołnierzu Wolności" albo "Trybunie Ludu". A potem jakiś Borusewicz czy Romaszewski sięgnąłby po gazetę i już by wiedział: jest u niego podsłuch. I cała ubecka robota na szajs. Ileż poświęcenia musiała wykazać ubecja, żeby się przed taką perspektywą uchronić. Bo przecież fałszowanie własnej dokumentacji operacyjnej - to jakby sypać piach do silnika samochodu, którym się jedzie. Potem, jak Kiszczak chciał się zorientować, co na kogo ma i gdzie jest które śledztwo, dostawał do ręki kupę bredni. Myśli taki szef samookłamujących się służb, że tu czy tu ma TW, a tam wcale nie ma TW, bo to TW fikcyjny, zmyślony na jego własne polecenie. I jego donosy też zmyślone, wyssane z palca, tylko po to, by kogoś skutecznie skompromitować za 20 lat. Państwo sobie wyobrażają, w jakim bałaganie musieli dla uniknięcia przecieków biedni esbecy funkcjonować przez cały stan wojenny? Cud po prostu, że zdołali kogokolwiek złapać. Jasnowidz, a do tego jaki przebiegły - żeby uniknąć zdekonspirowania podsłuchów, które groziło mu teraz, to znaczy wówczas, kazał ten Kiszczak fałszować teczki, do których IPN uzyskać miał dostęp za ćwierć wieku. Nie ma innego wyjaśnienia, tylko że spodziewał się wynalezienia w pierwszej dekadzie XXI wieku wehikułu czasu. Musiał widzieć w proroczym śnie, jak doktor Dudek, poznawszy archiwa, siada w temporalną kapsułę i cofnąwszy się do roku 1982 ostrzega liderów opozycji, w której lampie mają założony mikrofon. Na szczęście narobiwszy w papierach chachmętu, zdołał się Kiszczak przed tym skutecznie zabezpieczyć. Cuda, panie. Cuda w tej instrukcji 0018, o której pisze "Wyborcza" na pierwszej stronie, z dumą oznajmiając, że teraz cała lustracja stoi pod znakiem zapytania, bo wszystko, co w teczkach, SB na polecenie Kiszczaka sfałszowała, żeby oszukawszy siebie samą skołować sprawców ewentualnych przecieków. Jakaż szkoda, że tej instrukcji, wystawiającej pomnik geniuszowi Kiszczaka, nikt nie widział, i sama "Wyborcza" zna jej zawartość tylko od zastrzegającego sobie anonimowość "jednego z byłych szefów MSW". Tego, że anonimowy "były" opowiada "Wyborczej" bzdury, takie akurat, które właśnie chce ona słyszeć, w ogóle nie biorę pod uwagę. Nie od dziś wiem z tej gazety, że esbecy z zapałem okłamywali samych siebie oraz swoich przełożonych i fałszowali własne archiwa, ale kiedy dziś dyskredytują lustracje, zwłaszcza w anonimowych rozmowach z jej dziennikarzami, to z całą pewnością mówią całą prawdę i tylko prawdę. Rafał A. Ziemkiewicz