W Polsce nawet nie zauważyliśmy, że w zachodnich mediach temat polskich wyborów parlamentarnych przesłonił atak Hamasu na Izrael z dnia 7 października. Oczywiście, pojawiły się informacje i garść komentarzy o sukcesie opozycji wobec PiS-u. Jednak część planowanych komentarzy na temat Polski anulowano. Specjalne wydania audycji i jedynki gazet zdominował konflikt izraelsko-palestyński. Dość szybko pod-tematem stały się zachodnioeuropejskie echa wojny. Trwają ostre publicystyczne debaty, czy w Londynie, Paryżu czy Berlinie wolno organizować manifestacje poparcia dla ofiar w Strefie Gazy. Inni pytają, czy można jednocześnie współczuć ofiarom terrorystycznego ataku Hamasu i wspierać środki odwetowe, które wybrał Izrael. Sądząc po reakcji mediów w Polsce, to są dla odmiany dla nas tematy "egzotyczne". Odległe, mniej klikalne, a zatem mniej ważne niż polsko-polskie zmagania o demokrację. Tymczasem dla wielu państw Unii Europejskiej oraz NATO, organizacji, w których jakby nie było jesteśmy, to są sprawy pierwszej rangi. Tym bardziej, że eskalacja napięcia trwa. Dopiero co w odpowiedzi na to, że Turcja ogłosiła Izrael "zbrodniarzem wojennym" i "okupantem", ten ostatni wycofał swoich dyplomatów z Ankary. Świadomość, że wojna może łatwo rozlać się poza Strefę Gazy, przede wszystkim poprzez atak na Izrael od północy, z Libanu, budzi ogromny niepokój. A miliony ludzi w Europie traktują wydarzenia na Bliskim Wschodzie jako istotne dla swojego życia prowadzonego w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech. Wojna w Izraelu - czytaj najnowsze informacje Turcja w Europie Przypominam sobie ciekawą rozmowę z pewnym miłym kierowcą tureckiego pochodzenia. Opowiadał, jak to od ćwierć wieku mieszka nad Szprewą. Od słowa do słowa z rozżaleniem stwierdził, że "Niemcy to aroganci i egoiści". Na pytanie, kim się zatem czuje, "Niemcem czy Turkiem", dyplomatycznie odparł: "Berlińczykiem". Prawdziwy entuzjazm u mojego rozmówcy wzbudził temat prezydenta Recepa Erdoğana. Dokładnie zanotowałem słowa kierowcy: "Erdoğan? To wspaniały człowiek! Uzdrowił kraj. Biednym dał pieniądze. Wcześniej to było piekło". Na pytanie, czy zatem wraca do Turcji, popatrzył na mnie ze zdziwieniem. "Nie. Tutaj mam pracę, nową rodzinę. Nigdzie się nie wybieram". Dodał tylko, że od czasu do czasu jedzie odwiedzić starą rodzinę. Uprzejmie się pożegnaliśmy. Ciekawe zatem było, jak mój rozmówca korzystał z instytucjonalnych rozwiązań demokracji, której ani idei, ani jej twórców - nie kochał. W Europie zarabia i jest bezpieczny, z daleka zaś podziwia autorytarnego prezydenta, który tak przemodelował ustrój, że niepodobna pokonać go w wyborach. Niemniej polityka "stawiania się" przez odległego Erdoğana przynosiła mu wrażenie odzyskiwanej podmiotowości i tożsamości narodowej - do której jednocześnie już się nie przyznawał. Nie mam żadnych wątpliwości, że w obecnej sytuacji nie stoi on po stronie Izraela tak jak np. niemiecki rząd. Pluralizm pamięci Mojego rozmówcy nic nie obchodziła tzw. europejska kultura pamięci. Wnioski ze zbrodni III Rzeszy i ZSRR, które stanowią fundament kulturowy wielu państw UE, nie znajdowały się w horyzoncie jego zainteresowań. Podobnie raczej nie dotrą do niego obecne apele prezydenta Niemiec Frank-Walter Steinmeiera o to, że każdy mieszkaniec Niemiec musi wiedzieć, co wydarzyło się w Auschwitz. Mój rozmówca po prostu uważał, że dla niego inne sprawy, te związane z jego korzeniami, są o wiele ważniejsze. W tym sensie był konsekwentny. Lustrzanym odbiciem jego światopoglądu zapewne jest brak zainteresowania części z nas dla konfliktów na Bliskim Wschodzie. A jednak to wzajemne odwrócenie się do siebie plecami przynosi spokój tylko pozorny. Wojna na Bliskim Wschodzie przekłada się bowiem na "wojnę obrazów" w cyberprzestrzeni. Z historii propagandy XX wieku dawna wiadomo, że zdjęcia i filmy wzbudzające pożądane emocje mogą niekiedy przynieść więcej korzyści niż pociski. Media społecznościowe zostały tak zaprogramowane, aby wyzwalać rozmaite formy oburzenia i następczych reakcji. Ostatecznie chodzi o to, aby jeszcze więcej czasu spędzać przed ekranem. Czy to wojna, czy jakieś inne wydarzenie - z punktu widzenia właścicieli tych narzędzi to generalnie bez znaczenia. Biorąc pod uwagę to, co wiemy o oddziaływaniu mediów społecznościowych na organizmy ludzkie, jak zauważył w ostatnich dniach badacz propagandy, David Colon, wojna na obrazy już toczy się w naszych mózgach. Europejskie manifestacje dotyczące wojny na Bliskim Wschodzi to echo. Polska wydaje się znajdować na obrzeżach wielkich napięć globalnych. To pozory. Po prostu wciąż korzystamy z bonusu dziejowej łaski, post-zimnowojennego porządku, który w Europie Środkowo-Wschodniej ratuje militarny opór Ukrainy wobec Rosji. Minister spraw zagranicznych w rządzie PiS, Jacek Czaputowicz sporo opowiadał o faktycznej izolacji naszego kraju po roku 2015. Warto byłoby jak najszybciej wygasić przyczyny wewnętrznej polaryzacji politycznej, aby wobec wyzwań międzynarodowych zajmować pozycję bardziej podmiotową, a nie przedmiotową, jak dotychczas. Polityka obracania się plecami do świata i zamykania oczu na dłuższą metę prowadzi tylko do bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Jarosław Kuisz