Lubię Romana Giertycha tym bardziej, im bardziej jego przeciwnicy okazują się krzykliwymi, agresywnymi rozrabiaczami, którzy nie potrafią uczciwie wyartykułować, o co im właściwie chodzi. Usiłuję zracjonalizować swoje odczucia. Sympatia dla Giertycha jest zapewne odruchową reakcją mojego organizmu na fakt, iż zwalcza go Związek Nauczycielstwa Polskiego. ZNP jest organizacją, która szkodzi polskiej oświacie bardziej, niż ktokolwiek inny. Po pierwsze, jak każdy związek zawodowy, broni swych członków przed weryfikacją ich przydatności do wykonywanej pracy. Wywalczone przez ZNP przywileje dla "nauczycieli mianowanych" sprawiają, że może w polskich szkołach pracować cała masa ludzi, którzy zostali nauczycielami tylko dlatego, że byli za głupi na cokolwiek innego. ZNP wspiera w oświacie biurokrację, chroni paranoiczne układy rozmywające odpowiedzialność i uniemożliwiające podejmowanie decyzji. Nie może inaczej, bo jest organizacją stowarzyszoną z SLD, a wcześniej, gdy SLD miało formułę koalicji, było jednym z głównych jego podmiotów. Jeśli tacy ludzie, podwładni Wiatra i Łybackiej, kreują się na obrońców polskiej szkoły przed "ideologizacją", to trudno w takiej sytuacji nie polubić Giertycha. Trudno go nie polubić, widząc antygiertychowskie manifestacje, prowadzone przez grupkę młodocianych świrów, nawiedzonych na punkcie zwalczania religii. Rozumiem, że pani Senyszyn ze swoim bacikiem z sex-shopu może mieć swoich wielbicieli, ale niech się oni nazwą uczciwie jej fanklubem czy "dziećmi Urbana" czy Stowarzyszeniem Młodych Wrogów Boga i Ojczyzny. Ukrywanie się za szyldem eksponującym bycie uczniami jest podobnym nadużyciem, jak gdyby partia "Nowa Lewica" nazywała się "Inicjatywą Studencką", choć miałaby do tego podobne prawo. Ale przede wszystkim trudno mi nie lubić Giertycha, gdy widzę, że stał się obiektem nagonki nie z żadnego innego powodu, tylko po prostu dlatego, że reprezentuje tradycję endecką. Moim skromnym zdaniem reprezentuje ją źle, napisałem kiedyś, że gdyby Dmowski mógł wstać z grobu, to by wyrwaną z trumny dechą spuścił jemu i innym działaczom LPR manto. Ale dla tzw. ogółu nie ma to znaczenia. Otóż powiedzieć trzeba wprost: wara od tradycji endeckiej. Endecja w swej historii zrobiła wiele rzeczy wspaniałych, wśród których były jej zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości i wniosła wiele wartości w nasze życie duchowe. Oczywiście, jak każdy medal i ten ma drugą stronę. ONR i RNR były organizacjami, w których idea narodowa wyrodziła się w polską odmianę faszyzmu, getto ławkowe i fizyczne napaści na Żydów - to były rzeczy haniebne. Ale winy endecji są niczym wobec tego, z przeproszeniem, gnoju, jaki ma na sumieniu polska lewica. ONR-wcy bywali bandytami, ale nigdy nie byli zdrajcami swojej ojczyzny, podczas gdy członkowie KPP czy KomPartii Zachodniej Ukrainy (nawet nazwą podkreślającej swą wrogość wobec państwa polskiego) byli nimi co do jednego z zasady. Narodowcy ginęli z rąk hitlerowców i komunistów, ale niewielu z nich poszło na kolaborację ze stalinizmem, gdy postępowi intelektualiści, w typie Miłosza, Słonimskiego, Dąbrowskiej czy Tuwima płaszczyli się przed Stalinem na wyścigi i wypisywali peany przed tronem zbrodniarza. To, że uświniona kolaboracją polska "postępowa inteligencja" dla usprawiedliwienia swych podłości stworzyła potem mit strasznego, endeckiego ciemnogrodu, od którego jakoby wszystko inne było lepsze, to w jakiś sposób psychologicznie zrozumiałe. To, że ten mit wciąż w Polsce pokutuje i że słowa endek mogą używać jako epitetu jednym głosem potomkowie KPP-owców i gówniarze obnoszący portrety Che Guevary to rzecz obrzydliwa i budząca najgłębszy sprzeciw. Rafał A. Ziemkiewicz