Delikatne poskrobanie w pamięci przynosi i cytaty, i działania, które z perspektywy dzisiejszych zapewnień o sympatii dla SLD i jego lidera śmieszą do rozpuku. Jarosław Kaczyński przed pięciu-sześciu laty potrafił powiedzieć, że Sojusz jest organizacją przestępczą, że złoży wniosek o jego zdelegalizowanie, a guru lewicy - Aleksander Kwaśniewski powinien trafić przed Trybunał Stanu. Platforma nigdy aż taka ostra nie była, ale też odsądzała SLD od czci i wiary, a o jego liderze ustami Stefana Niesiołowskiego mówiła, że jest "załganym hipokrytą i obłudnikiem". Eksplozja lewicowego entuzjazmu i niepamięci czasów przeszłych jest dziś - z punktu wyborczej logiki - jakoś zrozumiała, co nie znaczy, że smakowita. Wiara w to, że lider SLD poprze kogokolwiek przed drugą turą wyborów, od początku pachniały mi co najmniej naiwnością. PiS zresztą nie liczył na to nigdy, a uśmiechy i wspieranie Napieralskiego służyły raczej odciągnięciu od niego wyborców Komorowskiego, niż zdobyciu jego poparcia. Platforma w skrytości ducha miała nadzieję, że może jakoś uda się przekabacić Napieralskiego, ale jego zachowanie w pierwszych godzinach kampanii przed II turą skutecznie zniechęciło do negocjowania z nim warunków kontraktu. Buńczuczne zapowiedzi, że wezwie przed swe oblicze Komorowskiego i Kaczyńskiego i zażąda deklaracji, kto i co może mu obiecać, były czynione z wdziękiem słonia w składzie porcelany. Napieralski przelicytował i zamiast wejścia do poważnej gry skazany jest na wałęsanie się po kraju i sondowanie partyjnych towarzyszy pytaniem, co właściwie ma zrobić. A w dodatku jeśli będzie zwlekał, da się wyprzedzić nie tylko Cimoszewiczowi i Olejniczakowi, ale i Kaliszowi, i Kwaśniewskiemu, i jeszcze kilku innym towarzyszom z lewicowej barykady, i sprawi, że jego deklaracje stracą zupełnie na znaczeniu. Pytanie zresztą - zupełnie podstawowe i dla operacji "pozyskać Napieralskiego", i dla wyniku II tury - to pytanie, czy wyborcy lidera SLD będą wsłuchiwać się w jego głos, czy też sami zdecydują, kogo poprzeć, no i oczywiście - kogo poprą. Badania i intuicja podpowiadają, że bliżej im do Platformy i Komorowskiego niż do PiS-u i Kaczyńskiego, ale już sam nie wiem, który z dwójki kandydatów jest dziś dla młodych wyborców Napieralskiego bardziej "obciachowy" (że użyje ulubionego sformułowania sztabowców PiS) i czy lęki przed IV Rzeczpospolitą są czymś, co jest ich w stanie zrazić do lidera PiS-u, a waza z zupą i czereśnie Komorowskiego kojarzą im się miło i ciepło, czy przaśnie i archaicznie. Ich rola - jeśli nie uznają, że wyborcza dogrywka nie jest już ich grą i pójdą do urn - będzie 4 lipca kluczowa. Choć jeszcze bardziej istotna dla wyborczych przewidywań jest lipcowa frekwencja. Wiadomo, że granica między frekwencją w miarę dla Komorowskiego bezpieczną, a taką, która skaże go na porażkę, przebiega gdzieś w okolicach 38-40 procent. Jeśli Platformie nie uda się zmobilizować wyborców i jeśli II tura przyniesie rekordy niskiej frekwencji, kandydatowi Platformy nie pomogą nawet wyborcy Napieralskiego. Konrad Piasecki