Jak obalić duopol?
Senator Wadim Tyszkiewicz, wieloletni prezydent Nowej Soli zapowiedział utworzenie nowej partii, która skończy z duopolem, czyli PO-PiSem. Chwilę później utworzenie nowej partii liberalnej zapowiedział miliarder Arkadiusz Muś. Obaj w moim wieku, czyli okołoemerytalnym.

Poważne partie rzadko kiedy powstają wśród zdegustowanych emerytów. Etyka działania partii jest też niestety rzadkim czynnikiem ogniskowania społecznej energii. Publikę najbardziej interesuje, czy partia dowozi, tak jak miłośników kiełbasy krakowskiej nie obchodzi jak jest robiona, tylko czy smakuje tak samo dobrze jak w dzieciństwie.
Jak połączyć Polskę A i B?
Sam przez wiele lat marzyłem, że powstanie partia pod nazwą Samorządna Polska, która zajmie się równomiernym rozwojem Polski, bez podziału na Polskę A i Polskę B, metropolie i prowincję, wykształciuchów i wykluczonych.
Ale partia potrzebuje po pierwsze młodzieńczej energii, a po drugie i przede wszystkim - niezaspokojonej potrzeby społecznej. Najlepiej połączonej z wyraźną grupą społeczną, która w danej chwili nie jest reprezentowana.
Nie jest dostatecznym powodem powstania partii fakt, że dzięki dwukadencyjności w samorządach wprowadzonej przez PiS za parę lat wielu działaczy samorządowych z bardzo różnych regionów Polski, biednych i bogatych, wielkomiejskich i małomiasteczkowych szukać będzie nowego zajęcia. To fakt sprzyjający, jeśli znajdzie się idea, która ich połączy i zmobilizuje. Ale absolutnie niewystarczający.
Podobnie jest z liberalnym środowiskiem Arkadiusza Musia. Mogą być wkurzeni na politykę tego i poprzedniego rządu, mogą nawet mieć dość pieniędzy, by sfinansować kampanię bez dotacji dla partii, ale w wyborach każdy głos liczy się tak samo i nie sądzę, by niedogodności prowadzenia interesów przez miliarderów w jakiś szczególny sposób zmobilizowały ścianę wschodnią, albo np. przedstawicieli rolnictwa i rzemiosła.
Nota bene ciekaw jestem, czy ktoś przebadał jak bardzo zaszkodziło Rafałowi Trzaskowskiemu uczynienie z Rafała Brzoski twarzy kampanii deregulacyjnej w Polsce. Nie oceniam jakości samych pomysłów i projektów, bo tych przeciętny wyborca nie zna i zapewne nie ma do wielu spraw żadnego stosunku.
Potrzeba zmiany jest - trzeba ją teraz dobrze wykorzystać
Obawiam się więc, że ani inicjatywa senatora Tyszkiewicza, ani inicjatywa miliardera Musia, nie jest czymś, co odbiera sen Jarosławowi Kaczyńskiemu czy Donaldowi Tuskowi.
A jednak w powietrzu wisi potrzeba zmiany. Ta potrzeba zmiany dała swego czasu kilkanaście procent poparcia Szymonowi Hołowni w poprzednich wyborach prezydenckich. Jednakże Szymon Hołownia, mimo niezaprzeczalnej inteligencji, zdaje się nie rozumieć, że trudno obiecywać alternatywę dla duopolu, a równocześnie tworzyć rząd i koalicję z jednym z dwóch graczy obalanego rzekomo duopolu. Polscy politycy mają bowiem to do siebie, że uważają, iż poparcie, jakie uzyskują w wyborach, jest ich osobistą własnością, niezależną od programu i interesów wyborców.
Rozumie to dobrze Sławomir Mentzen, który za wszelką cenę stara się utrzymać wśród ludzi przekonanie, że jest nie do kupienia przez żadną ze stron toksycznego sporu, który zdominował ostatnie lata w polskiej polityce. Ale wygląda na to, że to bardziej kwestia wizerunku niż realiów. Dość powszechnie mówi się, że Mentzen jest już umówiony z Przemysławem Czarnkiem i środowiskiem Andrzeja Dudy, na wspólne konstruowanie rządu w taki sposób, by ograniczyć wpływy i apetyt Jarosława Kaczyńskiego. Innymi słowy, by Kaczyński nie mógł zjadać przystawek.
Byłoby to oczywiście jakąś zmianą, ale nie zmieniłaby się główna logika polskiej polityki, która przeciwstawia lud elitom, prowincję - metropoliom, tak jakby jedno mogło istnieć bez drugiego.
Kto odpowie na zbiorowe marzenia
Jakie są zatem główne moim zdaniem mechanizmy i potrzeby społeczne, które mogą zaowocować realną zmianą polityczną?
Po pierwsze kwestia pokoleniowa. Pokolenie, które weszło w dorosłość w latach 80. i 90. wykorzystało maksymalnie swój moment historyczny, czyli odzyskanie niepodległości. Nie mamy się czego wstydzić - odbudowa państwa poszła lepiej niż się większość spodziewała.
Oprócz jednego - obsiedliśmy stanowiska, a następnie po odniesieniu sukcesu znaczną część energii poświęciliśmy na przyspawanie się do nich. Frustracja wśród obecnych 30- i 40-latków jest ogromna i uzasadniona. Są lepiej wykształceni, lepiej zaznajomieni ze współczesnym światem, lepiej porozumiewają się z zagranicą i patrzą na nas jak na dinozaury tęskniące za dawnymi czasami.
Drugi mechanizm niosący nadzieję na zmianę to ambicje tego pokolenia. Oni nie myślą już o odbudowie Polski po szaleństwach komunizmu, o kłopotach z koniecznością - by użyć słów klasyka - "zrobienia na powrót ryby z zupy rybnej". Oni chcą kolejnego skoku: do światowej czołówki.
Dla tego pokolenia guru jest ekonomista prof. Marcin Piątkowski, autor książki "Złoty wiek", przekonujący, że ostatnie lata to najlepszy okres w naszej historii, a przyszłość może być jeszcze lepsza, o ile się nie zatrzymamy i nie spoczniemy na laurach.
Gdyby to pokolenie umiało przekuć to w narrację polityczną przekonywującą dla wszystkich regionów i warstw społecznych, mogliby naprawdę skończyć z duopolem. Bo jak już kiedyś pisałem: poprzedni rząd czego się nie dotknął, to zepsuł, a nowy się stara niczego nie dotykać. W tej próżni jest miejsce na nową opowieść i nową nadzieję. Ale czy to pokolenie wybije się na niepodległość, czy też skuszone posadami i awansami da się dokooptować do obecnego systemu partyjnego - tego nie wiadomo.
Na razie więc mamy ciągle ten sam, stary duopol. Wady poprzedniego rządu są przysłaniane wadami obecnego. Następne wybory wygrają ci, którzy będą wyborców mniej irytować. A mnie się marzy, by wreszcie wygrał ktoś, kto umie przekuć zbiorowe marzenia o sukcesie w praktykę polityczną.
Maciej Strzembosz