Dyskusja nie służy więc - tak jak to praktykowane jest w cywilizowanych krajach - wymianie informacji, wzbogaceniu o doświadczenie innych, dojścia do wspólnych ustaleń. Ona służy zamanifestowaniu własnej wyższości i nicości adwersarza. Ten sposób rozmawiania to woda na młyn polityków, speców od PR, i innych cwaniaków. Gdyż bardzo ułatwia im pracę. Bo wystarczy złowić zwolennika, związać go emocjonalnie, a on później będzie powtarzał argumenty swoich, coraz bardziej zapalczywie, nie zważając na inne. Jak piłkarski kibic. Że tak jest dowodzą polskie debaty, które - wcześniej czy później - sprowadzają się do "ostatecznego" zapytania: za kim jesteś? Za Polakami czy Rosjanami? Za Polską silną czy słabą? Za rozwojem czy stagnacją? I tak dalej... Emocjonalny szantaż jest wszechobecny, słyszymy go nie tylko w dyskusjach typu Smoleńsk, które z założenia dotykają wrażliwych strun, ale i tam, gdzie powinien dominować szelest liczonych banknotów. Przysłuchuję się na przykład debacie o OFE i cóż słyszę? Że oto "rząd zabiera nam emerytury". Albo "rząd okrada nas ze składek ulokowanych w OFE". "Politycy dobierają się do twojej emerytury". I tak dalej. To wszystko bardzo groźnie brzmi, towarzyszy temu olbrzymi harmider, tak że normalny Polak ma kłopot, żeby zorientować się o co w tym chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi - to chodzi o pieniądze. Więc skupmy się na pieniądzach. Po pierwsze, rząd nie okrada nas ze składek ulokowanych w OFE. To co tam wpłynęło - już pozostanie (niestety). Rząd chce zmniejszyć wysokość składki przekazywanej do OFE z 7,3 proc. pensji do 2,3 proc., a pozostałe 5 proc. przekazywać do ZUS. Taka operacja spowoduje, że OFE dostaną mniej naszych pieniędzy niż do tej pory dostawały. Ale - jak pokazują to liczby - Kowalski na tym zyskuje, a nie traci. Bo w ciągu ponad dziesięciu lat gromadzenia i pomnażania pieniędzy przez OFE ich przyrost jest tam mniejszy niż w ZUS (w OFE - nominalnie niespełna 40 proc., W ZUS nominalnie ponad 43 proc.). Zaprawdę, trzeba wyjątkowej niechlujności, żeby mieć wyniki gorsze niż ZUS, instytucji nie cieszącej się dobrą sławą - i proszę, OFE je mają! A, przypominam, znalazły się one w wymarzonej sytuacji - bo reforma roku 1999 zagwarantowała im stały strumień naszych pieniędzy. I to na kilkadziesiąt lat. Spotkało ich więc marzenie każdego kapitalisty - mieć łosia, który co miesiąc, czy chce czy nie chce, buli. Nie ma tu wolnego rynku, jest przymus. I co? Z danych, do których można dotrzeć, wynika, że w ciągu 11 lat działania systemu do OFE przekazano około 160 mld zł naszych składek. Z tej kwoty 15 mld zł (!!!) zamiast zasilać nasze przyszłe emerytury zostały pobrane przez spółki zarządzające OFE. Do tego dorzućmy straty, które fundusze emerytalne poniosły w wyniku załamania giełdowego, szacowane na 22 mld zł. Te straty OFE nie ruszają (wszak wciąż dopływają do nich nowe pieniądze). Zyski towarzystw emerytalnych stale więc rosną - w 2008 było to 731 mln zł, w 2009 - 766 mln zł. Wprawdzie wysokość pensji ich szefów jest najpilniej strzeżoną tajemnicą, więc nie wiadomo dokładnie ile zarabiają, ale mniej więcej możemy to sobie wyobrazić - bo ponad dwa lata temu udało się ustalić, że członkowie zarządów towarzystw emerytalnych zarabiają od 40 do 60 tys. zł miesięcznie. Teraz, kiedy kryzys za nami, pewnie jeszcze więcej. A za co biorą taką pensję? Za kupowanie obligacji skarbu państwa i akcji największych spółek, co - samo w sobie - nie jest jakimś finansowym wyczynem. Ba, gdyby Kowalski przez 10 lat kupował obligacje skarbu państwa, to zarobiłby 25 proc. więcej niż OFE. I nie płaciłby za to horrendalnej prowizji. Te wszystkie liczby dla OFE brzmią jak wyrok. Ale proszę zwrócić uwagę - nikt z obrońców OFE ich nie kwestionuje, za to oni wszyscy w swych wywodach elegancko je pomijają. I wolą opowiadać, że "stary system kontratakuje", albo że "politycy chcą zabrać nasze pieniądze". Bo, jak wiadomo, krawaciarze z OFE w ogóle takiego zamiaru nie mają. Obserwując batalię o emerytury powinniśmy być świadomi jeszcze jednego. Otóż towarzystwa emerytalne zamierzają bronić się przez zmianami proponowanymi przez rząd. Co mnie nie dziwi, bo mój pies też warczy, gdy odsuwam mu michę. To ma być wielka kampania. Oczywiście, za nasze, przyszłych emerytów, pieniądze. Mają miliardy, więc ich stać. Te pieniądze, w polskich warunkach, pozwalają kupić prawie każdego. "Ekspertów", lobbystów, żyjące z reklam media, agencje PR. Sam jestem więc ciekaw, jak dalej potoczy się ta gra. Czy rząd pęknie? Czy partie opozycyjne, PiS i SLD, będą potrafiły w takiej sytuacji się zachować? To jest interesujące - czy pójdą one ramię w ramię z Balcerowiczem i innymi twórcami tej nieudanej reformy na rząd, czy też zachowają powściągliwość? W jakiej perspektywie myślą? I czy debata o pieniądzach będzie debatą o pieniądzach, czy też - tak jak zawsze - wielką bitwą o honor, niepodległość i katolicką wiarę? Robert Walenciak