Umieściła właśnie na swoim koncie na dawnym Twitterze wpis pokazujący emocjonalny stan całej formacji: "Za zgodą większości Polaków-Polskobójców, pewien obywatel Polski pojechał do zagranicznej Centrali Likwidacyjnej przekazać głowę 'nienormalnej' Polski na tacy. Jak biblijna ruda Salome na tacy głowę Jana Chrzciciela Herodowi... Zlecenie wykonane, nagrody będą odebrane... A my? Co?" . Pawłowicz z pozoru uderza w Tuska ("rudego", jak nazwał go w apogeum kampanii Jarosław Kaczyński, który w tym samym zdaniu twierdził, że PiS deklasuje wszystkich swoich politycznych konkurentów grzecznością i elegancją języka). Dużo jednak większa i żarliwsza jest jej niechęć wobec "większości Polaków", która nie zagłosowała na partię, z którą wiąże ją autentyczne uczucie. Wobec siły tego uczucia, jałowym rytuałem byłoby tłumaczenie Krystynie Pawłowicz, że owa "większość Polaków" to w istocie nie "Polskobójcy", ale po prostu Polacy mający inne niż ona poglądy na interes Polski czy znaczenie naszej obecności w UE dla tego interesu. Podobnie jednak, jak nazywanie politycznych konkurentów Kaczyńskiego "Niemcami" przez braci Karnowskich, tak samo nazywanie większości głosujących Polaków "Polskobójcami" jest elementem tego samego procesu, który - jeśli zostanie doprowadzony do końca, a jest już tego końca bliski - po prostu uniemożliwi demokrację w Polsce. CZYTAJ WIĘCEJ: Pierwszy tydzień W nie tak znowu długiej historii III RP, wzajemna nienawiść polityków najpierw była grana, potem stała się realna. Wreszcie przeszła w nienawiść elektoratów, podkręcaną przez tychże polityków, nieraz z absolutnej głupoty, ale zazwyczaj całkiem na zimno. Pamiętam, jak na parę tygodni przed katastrofą w Smoleńsku, uczestniczyłem jako dziennikarz w debacie politycznej, której partyjnymi gośćmi byli Grzegorz Dolniak z PO i Krzysztof Putra z PiS. Obaj odegrali wtedy przed kamerami cały rytuał popisowej wojny, a ja, jako wciąż jeszcze świeża "sierota po PO-PiS-ie", miałem o to do nich nie do końca jeszcze wówczas rytualne pretensje (bardzo długo byłem naiwniakiem). Kiedy wyłączono kamery, obaj panowie do mnie podeszli i z pewnym rozbawieniem zaczęli mi tłumaczyć: "Panie Czarku, niech się Pan tak bardzo nie wzburza, to jest polityka". Po czym oddalili się telewizyjnym korytarzem, rozmawiając ze sobą jak dobrzy koledzy, którymi faktycznie byli. Ta scena długo wyświetlała się w mojej głowie, kiedy obaj zginęli w Smoleńsku. A z ich ciał wydestylowano kolejne hektolitry nienawiści, które napędzają polską pseudopolitykę do dzisiaj. Zacząłem od Krystyny Pawłowicz, ale to nie jest gra do jednej bramki. Idea "ciemnogrodu" nie pojawiła się w PiS-ie, ale po stronie, która wówczas deklarowała się jako "liberalna". I wydała fatalne owoce. Najgłupsze hasło polityczne świata, "zabierz babci dowód", pojawiło się nie po stronie PiS-u. I wydało fatalne owoce. Jarosław Kaczyński, który na resentymencie sporej grupy Polaków wobec takich etykietek i "żartów" skutecznie się wypromował, sam zradykalizował nienawiść już nie pomiędzy partiami, ale pomiędzy ich elektoratami, do poziomu małej Apokalipsy. "Polacy drugiego sortu", "komuniści i złodzieje", "Niemcy"... - to wszystko padało z jego ust nie pod adresem Tuska czy polityków PO, ale pod adresem setek tysięcy Polaków, którzy protestowali przeciwko łamaniu przez niego Konstytucji i prawa, a także pod adresem milionów Polaków, którzy nie głosowali na jego partię. CZYTAJ WIĘCEJ: Nierozstrzygnięta kampania wyborcza Krystyna Pawłowicz jest nawet mniej sprawczynią tego procesu rozpadania się narodowej wspólnoty, co jego ofiarą. Wywodzi się z "Solidarności", była w latach osiemdziesiątych naprawdę dzielną i fajną osobą. Dziś jednak bliżej jej do Stanisława Piotrowicza, który - jako oportunista, a nie ideowiec - niszczył resztki po tej "Solidarności" w latach osiemdziesiątych, aby później przejść płynnie pod nowych panów, najpierw pod biskupa Michalika, później pod Kaczyńskiego. W tej grze w "Polaków" i "Polskobójców" także bowiem podziały historyczne, także antykomunizm, są już od dawna całkowicie zmistyfikowane. Oczywiście nie jestem aż takim aspergerem, jak mnie diagnozują. Rozumiem, że w każdym społeczeństwie istnieją realne różnice interesów, które pociągają za sobą realne emocje. Nie skupione na jakimś abstrakcyjnym partyjnym logo, ale na najbliższym sąsiedzie, na biznesowym konkurencie, na lekarzu, sołtysie czy nauczycielu. Jednak rozsądna władza (a także rozsądna opozycja), wkłada więcej wysiłku w uzgodnienie tych interesów na poziomie całego narodu i państwa, a nie w ich cyniczne nakręcanie, żerowanie na nich, bez zdolności do przedstawienia rozwiązań konkretnych problemów. W tej części, w jakiej jednak jestem aspergerem (and proud of it), nie entuzjazmuję się rozlewającym się na kolejne niepisowskie media bełkotem rozliczeń. Taki sam bełkot słyszałem po odsunięciu od władzy Jarosława Kaczyńskiego w 2007 roku. Także wówczas szedł on od strony polityki i jej medialnego zaplecza, a ukrywał kompletną niezdolność klasy politycznej do realnego rozliczenia Kaczyńskiego, Kamińskiego, Ziobry za ich bardzo konkretne działania. Jedyny wyrok (na Kamińskiego i Wąsika, zablokowany w ostatniej chwili przez prezydenta Dudę) zapadł nie w Trybunale Stanu, ale w zwykłym sądzie. Co także dzisiaj powinno nam pokazać właściwą drogę realnych, a nie rytualnych rozliczeń. CZYTAJ WIĘCEJ: Głos za flaszkę czy za całą cysternę Zadaniem polityków nie jest uczestniczenie w medialnym cyrku ponad miarę, która i tak jest im przypisana. Właściwym dla nich zadaniem jest odbudowa niepartyjnej prokuratury i niezawisłego sądownictwa w Polsce. A także dostarczenie prokuraturze i sądom wszystkich dokumentów dotyczących działań ludzi PiS-u w biznesie, służbach i na państwowych urzędach. Jeśli w tak odbudowanej przestrzeni prawa i egzekucji tego prawa okaże się, że Obajtek łamał prawo, niech trafi do więzienia. Jeśli takich dowodów nie będzie (w co mogę sobie nie wierzyć, ale powinienem czekać na fakty), nawet najbardziej antypisowskie media będą musiały obejść się smakiem. Procedura mająca prowadzić do postawienia przed Trybunałem Stanu liderów PiS, nawet jeśli nie zostanie doprowadzona do końca w wyniku działań prezydenta lub z powodu niedostatecznej siły demokratycznych partii w parlamencie, powinna być przynajmniej rozpoczęta, gdyż będzie to naturalna, a w dodatku zgodna z konstytucją i prawem okazja do sprawdzenia, czy i w jakim stopniu Kaczyński, Morawiecki, Ziobro... przekraczali ustrojowe i prawne ograniczenia swej władzy. A reszta? Reszta jest opowieścią idioty. Reszta jest bełkotem miłości i zemsty skrywającym byle jaką przemoc i dowolne bezprawie. Resztą niech zajmą się ludzie, którzy uwielbiają "autentyczne ludzkie emocje". Cezary Michalski