Politycy, publicyści, naukowcy, którzy na wszystko, co nosi stempel Instytutu, reagują natychmiastowym atakiem obrzydzenia i odrazy, obrażają intelekt i zdrowy rozsądek. A ich radosne poczynania prowadzą do narodzin takiego potworka jak nowa ustawa o IPN. Ta ustawa - to prezent. Prezent Platformy dla Lecha Wałęsy. Były prezydent nie odpuszczał żadnej okazji, żeby głośno narzekać na IPN. Po cichu mówił podobno liderom Platformy: "Zróbcie coś wreszcie z tym Kurtyką, bo inaczej będzie skandal przy okazji 30-lecia obchodów Solidarności". Wałęsa jest dla PO świętością, jego życzenie jest traktowane jak rozkaz, a zatem - słowo staje się ciałem, IPN przejdzie za chwilę najpotężniejszą rewolucję od momentu narodzin. Gdyby ustawa ograniczyła się tylko do zmiany sposobu wyboru prezesa - pół biedy. Dotychczasowy tryb idealny nie był. Kolegium IPN, które skrojono wyraźnie na jedną modłę polityczną i pod dyktando obecnego prezesa, gwarantowało Januszowi Kurtyce nie tylko ponowny wybór, ale i łagodne traktowanie wszystkich błędów, jakie mu się zdarzały. Nowe - oby bardziej pluralistyczne - rozdanie we władzach Instytutu można by było zatem przeboleć. Gorzej jest ze zmianami dotyczącymi choćby sposobu udostępniania dokumentów. Zapis "każdy może zobaczyć dokumenty na swój temat" to absurd - dający dawnym TW możliwość sprawdzenia, co też takiego na ich temat, zachowało się w archiwach, a potem - jeśli okaże się, że wszystko spalono - twierdzenia "jestem niewinny" i spokojnej walki o urzędy publiczne. Takich kuriozów jest w ustawie więcej i dobrze byłoby, by Senat, nim przegłosuje ustawę, solidnie zastanowił się nad tym, czy oby na pewno uznać dzieło kolegów z Sejmu za dzieło idealne. Przy okazji uchwalenia ustawy (a i decyzji o ekshumacji ciała Stanisława Pyjasa) znów przetacza się debata o IPN, jego dokonaniach, potrzebie istnienia Instytutu. I znów padają się w niej argumenty na które trudno się nie zżymać. Bo o ile można dyskutować o tym, czy wydanie książki Cenckiewicza i Gontarczyka nt. Lecha Wałęsy pod egidą Instytutu i z przedmową Kurtyki było decyzją najlepszą z możliwych, to trudno uznać, że była to decyzja podyktowana polityczną kalkulacją. Wiadomo było, że przysporzy ona prezesowi wyłącznie kłopotów, a sukces w postaci uszczypnięcia byłego lidera Solidarności będzie - z punktu widzenia IPN - sukcesem mocno pyrrusowym. Histeria, która rozpętała się parę miesięcy później przy okazji książki Zyzaka, była już kompletnym horrendum. Obciążanie Instytutu odpowiedzialnością za dzieło jego krótkotrwałego kserokopisty pachniało albo manipulacją albo - w najlepszym razie - niewiedzą. Na IPN wylano wtedy kubły pomyj, a ci którzy je wylewali - o dziwo - nie wspomnieli nawet słowem o książce, która ukazała się niedawno i jest dziełem kogoś, kto z IPN-em ma o wiele więcej wspólnego niż magister Zyzak - Jana Skórzyńskiego. W biografii Lecha Wałęsy "Zadra" epizod współpracy potraktowany jest bardzo ostrożnie i bez stawiania kropek nad "i". Krytycy IPN byliby zachwyceni. O ile oczywiście do obrazu "strasznego" Instytutu byliby sobie w stanie jakoś tę książkę dopasować i ją odnotować. IPN służący za czarnego luda i chłopca do bicia bywa krytykowany i obciążany odpowiedzialnością i za lustrację (choć ustawę, która wywołała takie podekscytowanie za czasów rządów PiS, przegłosowała także i Platforma), za teczki (tak jakby IPN je napisał i odpowiadał za to, co zawierają), za obcinanie esbeckich emerytur (choć to decyzja Sejmu), a ostatnio obrywa także za decyzję o ekshumacji Pyjasa. Pojawiają się argumenty o szacunku dla zmarłego, o tragedii rodziny i o "medialnym show z Kurtyką w roli głównej". Z tym, że sprawa jest nadzwyczaj delikatna, a dla rodziny Pyjasa - dramatyczna, trudno oczywiście dyskutować. Problem w tym, gdy na czele tej krucjaty staje gazeta, która nie widziała problemu w zatrudnianiu kogoś, kto odegrał tak ponurą rolę w zaszczuwaniu, a może i doprowadzeniu do śmierci Pyjasa. Komu jak komu, ale akurat jej, wydawanie wyroków w tej sprawie, powinno przychodzić z dużo większą ostrożnością i powściągliwością. Konrad Piasecki Czy jesteś za likwidacją IPN?