Bo co obiecywał Tusk? Bezpłatny podręcznik, bezpieczeństwo rodziny, likwidację umów śmieciowych, aktywną rolę państwa w gospodarce, ulgi finansowe dla rodzin wielodzietnych, likwidację limitów na walkę z rakiem. Co mówił jeszcze? Że nie martwi go to, że będą go nazywać socjalistą. Tusk-kameleon? Myślę, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Myślę, że zmienił się świat, zmienili się Polacy, inne wiatry dziś wieją. Słowa premiera są słowami epoki. Nie traktujmy ich dosłownie - to są tylko obietnice, a tych Tusk złożył już dziesiątki. Mniej ważne jest więc, że obiecuje. Ważniejsze, co. Otóż, te obietnice są szyte pod oczekiwania dzisiejszej Polski, próbują dotrzeć do duszy współczesnego Polaka, odpowiedzieć na jego oczekiwania. Dwadzieścia pięć lat temu, gdy rodziła się III RP, rząd dusz sprawowali neoliberałowie. Wierzono, że to oni mają recepty na rozwój i dobrobyt. Że prywatyzacja, że państwo-minimum, że wolność gospodarcza. Wszyscy na okrągło międlili te same słowa - niskie podatki, prywatne firmy, kodeks pracy jest szkodliwy i tak dalej. Nawet niemieccy socjaldemokraci mówili o prywatyzowaniu, a Leszek Miller o podatku liniowym. Teraz nikomu do głowy nie przychodzi mówić "liniowy", a Platforma swój sztandarowy pomysł 3x15 schowała w najgłębsze zakamark. Teraz wiatr wieje w przeciwnym kierunku, ludzie oczekują czegoś innego. Dziś Balcerowicz to leśny dziadek, który opowiada leśne historie. Dziś i Kaczyński, i Tusk prześcigają się w licytacji, który z nich jest większym socjalistą. Ciepło mówią o Gierku, o tym, że państwo ma pomagać, o przedszkolach, o wyprawkach, i krzywią się na patologie rozwiązań neoliberalnych. Kiedy niedawno Leszek Miller zapowiedział, że warto byłoby przemyśleć powrót do 49 województw - bo Polska powinna się rozwijać równomiernie, a nie w sposób trzecioświatowy, na zasadzie: wielka metropolia i nic - i w PiS-ie, i w PO mieliśmy wielkie wycie, że na coś takiego wpadł SLD, a nie oni. Idea powrotu do 49 województw trafia w przekonanie większości Polaków, że nasz kraj rozwija się w sposób niesprawiedliwy, że największe miasta wysysają soki z reszty kraju, i że trzeba inaczej, bardziej po równo. Agonia III RP odbywa się nie tylko w sferze przekonań. Ona następuje również w sferze czystej polityki, w sferze funkcjonowania partii politycznych. Przez niemal cały rok 2013 mieliśmy w Platformie wojnę między Tuskiem a Schetyną, którą media bardzo chętnie przedstawiały jako wojnę dwóch samców alfa. Tymczasem ta wojna miała głębsze korzenie - ona toczyła się o to, co jest ważniejsze: partia czy rząd? I kto jest winien spadku poparcia PO, i jak to poparcie odzyskać? Schetyna mówił, że zawinił premier, więc wystarczy zmienić premiera i wszystko wróci na stare, dobre dla Platformy tory. Tusk prezentował inny pogląd - że to działacze partii pogrążyli się w prywacie i w intrygach, więc trzeba zrobić z tym towarzystwem porządek, zdyscyplinować go, i wtedy rząd odzyska inicjatywę. Wygrał Tusk. I co widzimy? Jedynowładztwo. Inicjatywy rządu i milczenie PO. Która już nie jest partią, tylko TKKF-em - Towarzystwem Konsumpcji Konfitur i Fruktów. I która ma tylko jeden obowiązek - głosować tak, jak chce rząd. Dziś prawdziwa władza jest w Kancelarii Premiera, a Sejm, Senat czy partia rządząca to ciała mało ważne. To żyrandol. Owszem, on świeci, ale wpierw ktoś musi przekręcić włącznik. Podobnie jest i w innych partiach, gdzie jest lider i długo, długo nic. A przypominam, w latach 90., zwłaszcza na ich początku, to Sejm był gejzerem polityki, to tam powstawały i upadały koalicje, tam wykuwano ustawy. W jakim ogniu! O tym, czy poprzeć program PPP, klub SLD debatował dwie noce. O losach rządu Suchockiej zadecydował jeden poseł. I tak dalej... Dziś każdemu działaniu Tuska towarzyszy PR-owa kampania, analizowane są słowa, których można użyć, a także te, które trzeba pomijać (nie mówimy "reformy", mówimy "bezpieczeństwo" itd.). Dobierane są media, którym udziela się wypowiedzi, i te, którym mówi się "nie". W PiS-ie o tym, kto może rozmawiać z dziennikarzami i na jaki temat, decyduje Biuro Prasowe i poseł Hofman. Wszystko jest pod kontrolą, nie ma mowy o jakiejś swobodzie, samodzielnej inicjatywie. Taki nastał czas. III Rzeczpospolita, której filarami były wolny rynek, przekonanie, że prywatne jest lepsze od państwowego, hasło reform, kult finansowego sukcesu, a w sferze publicznej - debata, nadrzędność Sejmu nad władzą wykonawczą, odchodzi w przeszłość. Ta nowa Rzeczpospolita kładzie nacisk na bezpieczeństwo, na rolę państwa, które ma dać i pomóc. Zaś w sferze publicznej debatę zastąpiły PR-owe ustawki, a Sejm to tylko maszynka do głosowania, ewentualnie miejsce wygłaszania przemówień. Nic więcej. Nie żal mi III RP, bo więcej obiecywała niż dała. Ale na tę nową, wykluwającą się na naszych oczach Rzeczpospolitą Trzy i Pół spoglądam bez większego entuzjazmu. Dobrze jej z oczu nie patrzy.