Biedota, naoglądawszy się w niej świata skąpanego w szklanych paciorkach, sama płaci za przerzut przez granicę ciężkie sumy i ryzykuje życie w nie przystosowanych do przemytu ludzi schowkach, żeby na nowoczesnych plantacjach dać się zaprząc do pracy ponad siły i bez socjalnych zabezpieczeń. Dawniej mocarstwa, aby wyzyskiwać kolonie, upychać w nich produkcję metropolii i niszczyć wytwórczość miejscową, musiały uciekać się do przemocy. Niekiedy spotykało się to z analogiczną odpowiedzią, jak sławna "Boston tea party", od której zaczęła się wojna o niepodległość Ameryki, niekiedy z reakcją bardziej wysublimowaną, jak ghandizm. W każdym razie budziło sprzeciw, a w krajach samych kolonizatorów wyrzuty sumienia. Dziś mocarstwa, by wcisnąć koloniom swą nadprodukcję, nie używają kanonierek, tylko kredytów. A kredyty każdy bierze chętnie. Owe kredyty trzeba od czasu do czasu umarzać, żeby kraje biedne mogły wziąć kredyty nowe. Umarzanie stało się wielkim cyrkiem. Zatrudniono do niego zbieraninę rockowych pajaców, która w najbliższym czasie będzie po całym świecie odstawiać zaangażowane koncerty, które mają wpłynąć na rządy państw G-8, żeby umorzyły. Większość z tej zbieraniny to weterani podobnego cyrku sprzed lat, zwanego "Live Aid" - z którego cały dochód poszedł na armię i aparat przemocy marksistowskiego reżimu w Etiopii, przedłużając jego istnienie o ładnych parę lat. Cyrk obecny nazywa się "Live 8". Jeśli ktoś chce się tym podniecać, to proszę, ale nie dajmy sobie wmawiać, że to cokolwiek innego niż obłuda i pic, mający leczyć ewentualne wyrzuty sumienia krajów rozwiniętych. Bo tak naprawdę, ani umarzanie długów, ani wysyłanie do Afryki czy Azji pomocy charytatywnej nic nie da, dopóki kraje te nie mogą się rozwijać. A nie mogą się rozwijać, bo kraje rozwinięte różnymi metodami chronią swą produkcję przed światową konkurencją. Zwłaszcza w rolnictwie, czyli dziedzinie dla Afryki i Azji najważniejszej. Dopóki tak pozostaje, całe okazywane biednym krajom współczucie możemy sobie wsadzić w buty. Globalna bieda nie potrzebuje żadnych umarzanych odsetek ani worków z mąką, globalna bieda potrzebuje wolnego handlu. Ale bogate społeczeństwa wolnego handlu nie chcą za nic. Chcą żyć wygodnie i leniwie - a że jakiś Murzyn zdycha przez to z głodu, to jego problem... Nikt nie odważy się ruszyć bodaj słowem europejskiej świętej krowy, jaką jest Wspólna Polityka Rolna, ani jej amerykańskich odpowiedników. Przeciwnie, ruchy "alterglobalistyczne" w istocie służą właśnie utrzymaniu stanu rzeczy - mając gęby pełne sloganów o pomocy, równych szansach i tak dalej, w rzeczywistości służą obronie wygodnego, dostatniego życia Zachodu, któremu mogłyby zagrozić, z korzyścią dla krajów biednych, globalna swoboda przepływu towarów, kapitału i ludzi. Historia nie zna nic bardziej obłudnego niż ta zbieranina gówniażerii z bogatych krajów, broniąca urządzonego im przez tatusiów socjalnego ciepełka pod pozorem buntu przeciwko panującemu porządkowi. Właśnie owa antyglobalistyczna gówniażeria najliczniej doznawać będzie pensjonarskich wzruszeń na koncertach Geldofa, Bono czy innego Chao. Oni sami też będą mieli równie świetną zabawę, jak za czasów pacyfistycznych poparcia dla agresji reżimu Północnego Wietnamu na demokratyczne Południe. Bo to przecież ci sami od lat idioci z gitarami. No, prawie ci sami. Świat jednak idzie do przodu: zamiast gitar dziś mają przeważnie elektroniczne syntezatory. Rafał A. Ziemkiewicz