Mechanizm z jest w obu wypadkach ten sam. Całodobowe telewizje potrzebują non stop nowych "niusów". Czasami bywa tak, że "dzieje się" i niusy są, ale przeważnie niestety jest "plaża", a o czymś trzeba gadać. Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy sprzed pojawienia się tych niusowych sklepików, kiedy serwisy informacyjne nadawano tylko kilka razy w ciągu dnia, i proszę mi wierzyć, że choć polityka już wtedy była chora, objawy tej choroby były wówczas mniej nasilone i mniej dolegliwe. Epatowanie ludzi kolejnymi bzdetami, że ktoś tam o kimś powiedział że coś, rozplewiło się właśnie wraz z tym wynalazkiem. Najbardziej śmieszy mnie, że uzależnieni, którzy cały czas zerkają co tam opowiada jakiś "ekspert" (pożal się Boże, skąd ich biorą, byle tylko nie było na antenie przestoju) nie rozumieją, iż jeśli naprawdę zdarzy się coś ważnego, to oni akurat dowiedzą się o tym ostatni. Specyfika współczesnych info-show jest bowiem taka, że bezustannie skupiają one uwagę na dobrze się sprzedających bzdurach, które same w tym celu kreują, odwracając uwagę od istotnych problemów. W wypadku tabloidów jest o tyle gorzej, że ich żywiołem jest wzbudzanie, ukierunkowywanie i agregowanie złości, niechęci i oburzenia. Tabloid to takie narzędzie, za pomocą którego prosty ludek może ukarać tych, którzy kłują go w oczy swą sławą, wyższą nad nim pozycją, przywilejami, i wobec których - zbiorowo - odczuwa zarazem niższość i wyższość, uwielbienie i pogardę. A szczególną pogardę odczuwa w demokracji wobec polityków, bo są oni lustrem, w którym się ludek, jako wyborcy, przegląda. Kto zagłosuje na polityka, traktującego wyborców uczciwie, mówiącego na przykład: kochani, z leżenia brzuchem do góry i czekania na zasiłki czy inną pomoc nic dla was nie przyjdzie, nikt wam nic nie da za darmo, ruszcie tyłki i weźcie się do roboty? Mało kto. Więcej na takiego, który łypiąc okiem zasugeruje, że zabierze onym (najlepiej - onym bogatym i uprzywilejowanym) i da "ludziom". Takich ludzie wybierają chętniej, kombinując - cwaniaczek, złodziej, ale i nam coś z tego skapnie. A jak potem patrzą kogo wybrali, to przecież nie będą mieli o to pretensji do siebie, tylko do onych. Nie żeby w Polsce nie było powodu do oburzenia na elity. Jest ich w opór. Ale nie wszystkie są dla mediów, adresowanych z zasady do ludzi poruszających ustami przy czytaniu, wystarczająco "sexy". Przekręty mafii paliwowej są zbyt skomplikowane, by obsłużyć je formułkami "szok!", "ujawniamy" etc. Poza tym afery, jak wszystko, szybko się czytelnikom nudzą. Szajka prawników i urzędników pod patronatem Hanny Gronkiewicz-Waltz ukradła na rympał kilkadziesiąt miejskich nieruchomości wartych miliardy, wywaliła na bruk kilkadziesiąt tysięcy lokatorów, a teraz, zachowując wciąż dzięki "totalnej opozycji" polityczne oraz medialne wpływy, bezczelnie sabotuje wyjaśnianie sprawy - no ale ile razy można o tym napisać? Trzy, pięć, no - dziesięć? A trzeba oburzać się codziennie. Więc po kilku dniach na tej samej kolumnie, taka samą czcionką leci "Kukiz wykupił mieszkanie za 10 proc. wartości". Sensacja, nie? Rzeczywiście, było takie prawo, że lokatorzy od iluś lat mieszkający w kwaterunkowych lokalach, remontujący je przez ten czas i utrzymujący w stanie używalności mogli wykupić je z taką bonifikatą. Kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków z tego skorzystało, Kukiz też. No i co? Użył jakichś wpływów, żeby mu obniżono cenę? Nie, bo żadnych wpływów wtedy mieć nie mógł, był muzykiem. Ale zawsze takie smrodliwe zdanko można puścić, żeby się gie w wentylatorze kręciło. Archetypem pseudoafery są "kowery" tygodnika "Newsweek", zmienionego przez Tomasza Lisa w szmatławy "PO-lkische beobachter". Że na przykład członkowie Komisji Krajowej "Solidarności" z przewodniczącym włącznie mają duże zniżki w należącym do związku hotelu. No i co? No, bo tam pracują ludzie na śmieciówkach, a związek powinien bronić i tak dalej. Albo że jak Andrzej Duda jeszcze był posłem, to za darmo jeździł koleją, latał samolotem do Poznania i nawet trzy razy nocował na koszt Sejmu w tymże Poznaniu. No i co z tego? A, to że wykładał na prywatnej uczelni. Co prawda - co lisowczycy skrzętnie przemilczeli - wykładał nie w Poznaniu, a w Nowym Tomyślu, w innych dniach, niż nocował, a prawo do noclegów na koszt Sejmu (w kwocie do bodaj 7 tysięcy złotych rocznie) i bezpłatnych przejazdów oraz przelotów ma każdy poseł, ale przy umiejętnym żonglowaniu zdaniami zawsze można udawać, że coś. Resztę zrobią nagłówki w generujących pracowicie wytwarzany smrodek portalach i innych rezonatorach. Krystyna Pawłowicz poleciała do Tokio klasą "biznes". No i co? Zgodnie z przepisami, miała do takiego drobnego przywileju na tak długiej trasie pełne prawo. Równie dobrze można by mieć pretensje do pracownika kolei, że korzysta z darmowych biletów kolejowych, bo tak ma w umowie o pracę, podobnie jak poseł z tymi przelotami. Inna sensacja z tabloidu - Adam Andruszkiewicz wziął 40 tysięcy refundacji na paliwo, a nie ma samochodu, nawet prawa jazdy! Tu już zakipiałem szczególnie, bo Adama znam dobrze - jest prezesem współtworzonego przeze mnie stowarzyszenia Endecja - i z ręką na sercu mogę zaświadczyć, że jest jednym z najbardziej pracowitych posłów, stale jeżdżącym po całej Polsce. Że nie jeździ własnym samochodem, tylko użyczonym? Że sam go nie prowadzi? Żaden poseł sam nie prowadzi, spróbujcie mieć trzy, cztery publiczne spotkania dziennie (wiem o czym mówię, bo też dużo mi się zdarzało jeździć, choć w innej roli) i jeszcze samemu prowadzić. A że przepisy sejmowe tak to idiotycznie stanowią, że niby to są pieniądze na posła personalnie, zamiast na ludzi, którzy organizują jego poselską aktywność, a jednocześnie nie wymagają ich szczegółowego rozliczania? Na pewno warto by to zmienić, tylko że właśnie gdyby próbować zrobić porządek na wzór krajów cywilizowanych, czyli nie żadne "diety", "kilometrówki" i inne biurokratyczne bzdury, tylko po prostu godziwe pieniądze i już - to właśnie tabloidy judziłyby i szczuły swoich oglądaczy (bo przecież nie czytelników) jak to władza się pasie za nasze. Sensacja kolejna - nocował w hotelach. A gdzie ma poseł do cholery nocować, po stodołach, w namiocie? W kraju pełnym afer kwitnie struganie dzień w dzień pseudoafer z banana, poniżanie i pomawianie ludzi, którzy nie dali do tego żadnego powodu ("Czy po tym, jak pan Andruszkiewicz okazał się drobnym cwaniaczkiem..." - pyta "dziennikarz" z tabloidu profesora Dudka, a ten, zamiast powiedzieć mu jak by należało: "Poszoł won", daje się wkręcić w dywagowanie o zagrożeniach dla klubu Kukiz'15) - w efekcie prawdziwi gangsterzy zostają zrównani z tymi, którzy usiłują państwo naprawiać, a rzeczywiste zło utopione zostaje w mądrości pijaczków z lokalnego skweru: "Tam oni wszyscy to same złodzieje, wszyscy siebie warci". W ten newsweekowo-tabloidowy sposób można bowiem szczuć na każdego. Ja na przykład padałem wielokrotnie celem hejtu, ponieważ mam nieco ponad dziesięć hektarów ziemi rolnej, więc nie będąc ani przedsiębiorcą, ani pracownikiem etatowym, zmuszony byłem prawem do dopełnienia obowiązku "powszechnego ubezpieczenia społecznego" w KRUS. Wystarczający powód, by generować parszywe frazy o "dojeniu" czy "cwaniactwie". W końcu zmuszony faktem, że honoraria autorskie są w Polsce najwyżej opodatkowanym rodzajem dochodu, musiałem założyć firmę (systemowy idiotyzm III RP - dziennikarz, aktor, pisarz nie może być tym, kim jest, tylko firmą wystawiającą za artykuł albo rolę w teatrze fakturę VAT) - ale, na przykład, mam dwoje dzieci, więc na jedno dostaję 500 złotych. A przecież mógłbym ich nie brać. Albo przeznaczyć na fundację dobroczynną. Mógłbym, ale nic nikomu do tego, a najmniej medialnym padlinożercom. Tak, wiem, raz jeszcze powtórzę - trudno do padlinożerców mieć pretensje o padlinożerstwo, ale nie powinno się ich lubić. I zawsze warto pamiętać, że "łapać złodzieja" krzyczą bardzo chętnie sami złodzieje, żeby namieszać ludziom w głowach i uciec bezkarnie.