Najpierw pani posłanka udzieliła wywiadu do partyjnego pisemka "POgłos". Do partyjnego pisemka nikt zapewne nie zagląda, można sądzić, że nie czyni tego nawet większość członków partii (zważywszy, jak wysoka była frekwencja w tzw. prawyborach można uznać, że do PO jej członkowie nie idą po to, by się realizować w wewnętrznych debatach, tylko w zupełnie innym celu), więc Mucha, jak sama się przyznała, nie wysiliła się na precyzyjne wyrażanie swych przemyśleń ani nie przyłożyła do autoryzacji. Pech chciał, że jednak ktoś zajrzał - dziennikarze "Faktu", mianowicie. I w ten sposób cała Polska dowiedziała się, jakie są, zdaniem może nie pierwszej twarzy, ale na pewno pierwszych nóg rządzącej partii, przyczyny wielomiesięcznych kolejek w służbie zdrowia. Ano takie, że gabinety oblegane są przez staruszków, którzy częste wizyty u lekarza traktują jak rozrywkę, bo i zresztą leczyć takiego na przykład 85-latka w zasadzie nie ma większego sensu. Zrobiła się z tego chryja, więc posłanka zaczęła się tłumaczyć, że jej słowa przeinaczono, bo autoryzowała je w pośpiechu i przez telefon. Dlaczego dziennikarka, jeśli nie jest to zbyt szumne określenie, partyjnego biuletynu PO miałaby przeinaczać słowa Joanny Muchy? Logicznie, istnieją tylko dwie możliwości. Pierwsza - Platforma zatrudnia ludzi, delikatnie mówiąc, bardzo niekumatych. Druga - pracownica "POgłosu" celowo chciała wrobić Muchę, w ramach frakcyjnych walk Schetyny z Tuskiem. Które z tych wyjaśnień chciała Mucha zasugerować? Jeśli drugie, to któremu z wymienionych gratulować posiadania jej w swojej drużynie? Zamiast postawić sprawy jasno, opublikowała Mucha właściwie już autoryzowaną wersję swej wypowiedzi, i wyszło równie śmiesznie, bo poprawiła się o tyle, że teraz już nie obciąża winą samych staruszków, tylko pazernych lekarzy, którzy wykorzystując ich słabość do przesiadywania pod gabinetami, zmuszają ich do częstych a zupełnie niepotrzebnych wizyt celem wyduszenia zawrotnych refundacji z NFZ. Tak czy owak, Sławek Nowak... To znaczy, chciałem powiedzieć, tak czy owak, winni są dywersanci, a czy są nimi akurat staruszkowie, czy lekarze, to sprawa drugorzędna. Platforma, minister Kopacz i w ogóle "władza" robi wszystko dobrze, tylko głupi lekarze i pacjenci psują jej robotę. To już naprawdę lepiej było pozostać przy wersji pierwotnej. W końcu elektorat PO stanowią MWzWM "młodzi, wykształceni, z większych miast", którzy leczą się prywatnie. Oni się generalnie zgodzą, że babci należy zabrać nie tylko dowód, ale i NFZ, bo po co marnować pieniądze na leczenie kogoś, kto i tak jest jedną nogą w grobie? Żeby głosował na PiS i przynosił nam obciach przed światem? Ba, nie tylko się zgodzą, ale uznają, że Mucha jest spoko i dżezi, bo myśli tak jak fejsbuk przykazał i nie obcyndala się powiedzieć dziadom prawdy w oczy. A że emeryci się obrazili? No to co, od kiedy to ktokolwiek po 49. roku życia mieści się w tym, co pijarowcy nazywają "targetem"? Poza tym, trudno zaprzeczyć, że korzystanie z publicznej służby zdrowia służy rozrywce. Wyleczyć może nie wyleczą, ale ubaw jest gwarantowany. Ot, koledze właśnie zachorował trzymiesięczny bejbiś, a ponieważ karmiony jest piersią, do szpitala poszła z nim także mama. I okazało się, że mama, jeśli chce być z dzieckiem, musi wykupić szpitalne posiłki, co jeszcze nie jest niczym horrendalnym, ale wykupić je można tylko w szpitalnej kasie, która jest otwarta w poniedziałki i czwartki, a był akurat piątek. Zresztą nawet gdyby był poniedziałek, to wykup poniedziałkowy działa dopiero od wtorku. Jest zabawa? Na całego! I proszę nie współczuć tego heroicznego wyboru, czy cztery dni czekać z leczeniem u oseska zapalenia oskrzeli, czy też na ten sam czas pozbawić go cyca, bo sam sobie winien, że zachorował w niewłaściwym momencie. I mama też winna, że go karmi piersią, jakby nigdy nie czytała "Wysokich Obcasów" i nie rozumiała, że kobieta nie urodziła się kobietą, że ma się realizować zawodowo i ideowo, a nie tkwić w pieluchach. A między MWzWM takie rzeczy rozumieją się same przez się. Słowem, MWzWM na pewno by się na panią Muchę nie obrazili, gdyby swych słów nie odwoływała i nie plotła teraz o pospiesznej telefonicznej autoryzacji. A nawet zresztą gdyby się obrazili, to pikuś w porównaniu z tym, kto się może poczuć obrażony jej nieprzemyślanymi sprostowaniami. Problem bowiem w tym, że wycofując się z raz wygłoszonej tezy, złamała Mucha niepisaną zasadę partyjnego pijaru, którą, parafrazując sławne zdanie przywódcy podobnej partii sprzed lat kilkudziesięciu, ująć można w słowach: bzdury raz powiedzianej nie cofamy nigdy. Czy Tusk kiedykolwiek kogokolwiek przepraszał, że mu się wymsknęło, że pospiesznie autoryzował, że powiedział albo obiecał co innego niż miał na myśli? Tusk oczywiście regularnie zmienia zdanie o 180 stopni, ale robi to tak, jakby nigdy go nie zmieniał. Wczoraj mówił czarne, dziś mówi czerwone, i dziś zawsze mówił czerwone, a gdy jutro znowu powie czarne, to też wszyscy jego chwalcy będą zaciekle wierzyć, że tak właśnie zawsze mówił. Tak to się robi. Jak się mianowało ministrem choćby kompletnego idiotę i ignoranta, to się go nie odwołuje. W każdym razie, nigdy z tego powodu. Ministra można go "awansować", czyli z szefa kluczowego resortu przesadzić na symboliczną funkcję w klubie poselskim, jeśli bruździ wodzowi. Ale w żadnym wypadku nie wolno ukarać ministra rzeczywiście beznadziejnego za rzeczywiste, wytykane przez media zaniedbania, głupotę, nepotyzm, nieudolność, przestępstwa nawet. To by była słabość, a słabości okazać nie wolno. Pani Mucha tyle lat w PO - i nic z tego nie rozumie. Dlatego - o ile zakład? - kariery w polityce nigdy nie zrobi, i żaden parytet jej w tym nie pomoże.