To rozumiem, irytuje mnie tylko, że to pisanie jest coraz gorszej treści, że odwołuje się do emocji, omijając rozum. Tak będzie przecież 1 marca, wtedy będziemy mieli dzień żołnierzy wyklętych. A obserwuję, jak z roku na rok, ta impreza jest pompowana, niedługo będą nam mówić, że to był wielki czyn zbrojny, że naród walczył aż po dziś dzień. PiS-owscy funkcjonariusza już wołają, że po II wojnie światowej mieliśmy powstanie zbrojne przeciwko Moskwie, czyli po jednej stronie byli powstańcy, a po drugiej - zdrajcy. "Byliście nieugięci, gdy inni padli na kolana" - takie hasło gdzieś mi mignęło, jakżeż egzaltowane i mało prawdziwe. Bo nie sądzę, że w roku 1945 Polacy podzieleni byli na tych, co "padli na kolana" i tych, którzy zostali w lesie. Gwałtem na historii jest też opowiadanie o "powstaniu narodowym". Historia Polski była bardziej złożona. W roku 1945 wiadomo było, że Polska znalazła się w rosyjskiej strefie wpływów, nie wiadomo tylko było, jak to będzie wyglądało w praktyce. Wiele wskazywało na to, że będzie to system przypominający przedwojenną Polskę, z tym, że zamiast BBWR/OZN dominować będzie PPR, no i przeprowadzone będą takie reformy, jak rolna i nacjonalizacja, czego zresztą domagały się w czasie wojny główne polskie partie. Takie optymistyczne myślenie dominowało, gdyby było inne to z Zachodu, do Polski nie wracaliby oficerowie, politycy, a i sama władza by ich do kraju nie zapraszała. Ten powrót wiązał się też z przekonaniem, że żadna III wojna światowa nie wybuchnie (wierzyli w to tylko najwięksi naiwniacy), i że najważniejszym zadaniem dla narodu jest powojenna odbudowa i zagospodarowanie Ziem Odzyskanych. To widać w postawach tamtych lat. Aleksander Gieysztor, szef biura informacji i propagandy WIN mówił "kończymy konspirację, zabieramy się za uniwersytety". Nawiasem mówiąc, tej atmosferze uległ również Rajmund Kaczyński, ojciec naszego nad-premiera. Nie chwycił za broń, nie pobiegł do lasu strzelać, tylko na Politechnikę kształcić kadry. Oczywiście, pan Kaczyński w tamtym czasie był jednym z wielu, żadnym liderem, ale przypominam jego postawę w nadziei, że może tym PiS-owcom, którzy bez zastanowienia klepią opowieści o "powstaniu", o "dziele wyklętych", że się "nie ugięli" i tak dalej, może w tym bezmyślnym gadulstwie zadrżą im usta. I może sobie przypomną, że bohater Powstania Warszawskiego płk "Radosław" Mazurkiewicz apelował do żołnierzy AK, we wrześniu 1945, by się ujawniali, by zaprzestali walki. Zaś płk. Rzepecki ujawnił WiN, strukturę, majątek... Nie z tchórzostwa! Tylko z troski o przyszłość, o życie, tysięcy młodych ludzi. By nie podzielili losu starszych kolegów, wymordowanych w Powstaniu Warszawskim. Dodajmy, że obaj w roku 1949 ponownie zostali aresztowani i przesiedzieli w stalinowskich więzieniach do roku 1956 (to "Radosław") i 1954 - to Rzepecki. Inne więc były nadzieje zaraz po wojnie, i inaczej to wyglądało pod koniec lat czterdziestych. Ale wróćmy do lat 1945-47. Do wielkiego leitmotivu tamtego czasu - zagospodarowania Ziem Odzyskanych. Za to dzieło wzięli się przede wszystkim działacze związani z ruchem narodowym. Polski Związek Zachodni to był rezerwuar kadr Ministerstwa Ziem Odzyskanych, aż do poziomu zastępców Gomułki. Ważną rolę w "repolonizacji" Śląska odegrał też przedwojenny działacz ONR - Wilhelm Szewczyk. To nie były akcesje przypadkowe, to było wyrozumowane, tak identyfikowali narodowcy polski interes. Że ustroje mijają, a granice pozostają. No i nie do zapomnienia jest rola pierwszego prezydenta Szczecina, Piotra Zaremby, bez którego starań, być może, to miasto nie byłoby polskie. Innymi słowy, więcej zrobił dla Polski niż wszyscy żołnierze wyklęci razem do kupy. Wciąż zresztą budzi moje zdumienie fakt, że w debacie publicznej podnosi się "zasługi" żołnierzy wyklętych, a pomija determinację i patriotyzm tych, którzy ziemie zachodnie zagospodarowywali. No, spójrzmy prawdzie w oczy - kto Polsce bardziej się zasłużył? Po drugie, nie można traktować jednakowo wszystkich żołnierzy tamtego podziemia. Nie można w jednym szeregu stawiać rotmistrza Pileckiego czy gen. "Nila" razem z takimi wodzami, jak "Bury" czy "Szary". "Szary" to pacyfikacja wsi Wierzchowiny, w wyniku której zamordowanych zostało 194 osoby, w tym 65 dzieci poniżej 11 roku życia. "Bury" to pacyfikacja pięciu wsi białoruskich i zabójstwo 79 osób, w tym 30 furmanów przewożących zbrojnych. Jak wyliczają historycy, z rąk podziemia śmierć poniosło 187 dzieci w wieku poniżej 14 lat, i ponad 5 tys. cywili. To co, te "bohaterskie" czyny mamy świętować? Zamykać oczy na przypadki mordów, tylko dlatego, że czynili je ludzie, którzy ogłosili się antykomunistyczną partyzantką? To wszystko ma być tak jak w podręcznikach z PRL, tylko odwrotnie? Bo ja w "wyklętych" widzę przede wszystkim ludzi nieszczęśliwych, którzy wpadli w pułapkę historii... Eh! Historia cierpi, gdy biorą ją w swoje ręce propagandyści i inżynierowie dusz, gdy złożone racje zastępuje się kliszami dobry-zły, bohater-zdrajca. Cierpi też naród, gdy takie rzeczy daje mu się do wierzenia, by jednych kochał, a drugich nienawidził. Bo traktują go, jakby nie był do końca rozwinięty.