Biję się w piersi! Krzywiłem się, powątpiewałem i ironicznie uśmiechałem, gdy moi koledzy po fachu twierdzili, że clou (zwanego po polsku gwoździem) tegorocznej kampanii będą debaty. Podejrzewałem że starcia w trójkącie Tusk - Kaczyński - Kwaśniewski będą sztywne i nijakie. Że w tegorocznym starciu wyborczym liczyć się będą zupełnie inne rzeczy. Dziś - na pięć dni przed wyborami wydaje się, że to debaty były punktami zwrotnymi tej kampanii. A ci którzy je zlekceważyli ponieśli ciężkie straty. Na debatach najbardziej w kość - moim zdaniem - dostał Jarosław Kaczyński. Jego piątkowo-wieczorna forma, zwłaszcza w pierwszych dwudziestu minutach była po prostu fatalna. Może to publiczność (nazwana potem pieszczotliwie ,,kibolami", ,,wściekłym chamstwem" i ,,osiłkami"), może atak Tuska, może słabszy dzień sprawiły, że sztabowcy Platformy po debacie mogli mówić "zobaczyć popłoch w oczach premiera - bezcenne". Twardy gracz i - chyba - najtęższy strateg, a może i mózg polskiej, polityki był bezradny i spanikowany. Nie wiem na co szykowali go spin-doctorzy, ale wyszykowali go fatalnie. To, że Tusk będzie wznosił hasła ,,Ma być jak w Irlandii" każdy łatwo mógł przewidzieć. Wystarczyło - podobnie jak trzy dni później Kwaśniewski - odparować ,,a niech Pan powie jakie w Irlandii są podatki, albo - lepiej - zasady funkcjonowania służby zdrowia". I czar by prysł. Bo podatki - jak przyznał Tusk - są skomplikowane, a za służbę zdrowia 2/3 Irlandczyków musi współpłacić. Podobna jest zresztą historia z cenami żywności czy benzyny. To, dlaczego premier nie odparował ,,a jakąż to odpowiedzialność za to, że na wiosnę wymarzły jabłonie ponosi rząd?" pozostanie jego i sztabowców słodką tajemnicą. Po części zresztą nie tak trudną do wyjaśnienia. Wystarczyło obserwować atmosferę, jaka panowała od początku tej kampanii w PiSie. Oprócz chwalebnej pewności zwycięstwa, sporo tam było zwykłego lekceważenia dla rywali. Pycha - gubi, a już przed 26oma wiekami pisano, że ,,w czasie wojny najważniejszą rzeczą jest szybkość działania, nie można sobie pozwolić na lekceważenie wroga". Donald Tusk niewątpliwie był numerem jeden debat. Świetnie przygotowany, dobrze zmotywowany i pewny siebie, popełnił jeden - poważny błąd, zanadto ,,wyluzowując się" na początku starcia z Kwaśniewskim. Poza tym był tyleż dobry co demagogiczny. Liberał walczący o władzę hasłami socjalnymi jest zabawny. Tusk powtarzający na jednym oddechu - obniżmy podatki po to by pielęgniarki zarabiały więcej - mówiąc delikatnie - nieco obraża zasady logiki. Milton Friedman i John Stuart Mill pewnie przewracają się w grobach. Ale Platforma dzięki tej przedziwnej mieszaninie liberalizmu z populizmem może osiągnąć wymarzony sukces wyborczy A potem wzruszyć ramionami i powiedzieć za Machiavellim że ,,cel uświęca środki".