Kolejna bitwa w wojnie o magiczne "standardy" znów udowadnia, jak miło jest o nich mówić, gdy z wyższością piętnuje się przeciwników i odmalowuje w barwach pastelowych perspektywy własnego rządzenia. Wtedy "standardy" brzmią dumnie, prężą się i puchną od wielkich deklaracji. Gdy przychodzi do rozprawy z grzechami własnymi czy partyjnymi, stają się nagle karlawe i chuchrowate. Wtedy "trzeba wszystko rozważyć", "pochylić się z uwagą nad tym problemem", "nie można ferować zbyt szybko wyroków", a najlepiej stanąć i powiedzieć: "ale o co chodzi?". Gdy Zyta Gilowska zatrudniała syna, a Paweł Piskorski inwestował w las i sadzonki, reakcja Donalda Tuska była ostra i szybka niczym chirurgiczne cięcie. Oboje stali się ofiarami bitwy o standardy, bo w Platformie "nie ma miejsca na takie zachowania". Choć ani jedna, ani druga sprawa nie zasługiwała aż na takie wzburzenie, i obie na kilometr pachniały raczej wygodnym pretekstem dla pozbycia się zawadzającego polityka. Problem w tym, że skoro wówczas ustawiło się poprzeczkę tak wysoko, dziś reakcja na doniesienia o grzechach Pawlaka czy Misiaka winna być podobnie zasadnicza. Ale jak tu karać koalicjanta? Własnego senatora już łatwiej, ale i z tym jakoś się Platformie nadmiernie nie spieszy... Przyznaję. Wobec nepotystycznych problemów Waldemara Pawlaka czuję niejaką bezradność. Że to, co robił obecny wicepremier, nie jest niczym chwalebnym, to oczywiste. Że jego tłumaczenia i zwalanie wszystkiego na media, szukające podobno kary dla PSL za ustawę o opcjach, są mało przekonujące i sprawiają wrażenie "odwracania kota ogonem" - też. Pytanie - co z tym wszystkim zrobić? Żądać od PSL wycofania Pawlaka z rządu i rozbijać w ten sposób koalicję? Wydaje się to jednak strzelaniem z armaty do wróbla i nieodpowiedzialnością w obliczu kryzysu, problemów gospodarki i złotówki. Mnie wystarczyłoby posypanie głowy popiołem przez zainteresowanego i delikatne odcięcie się odeń koalicjantów. Ani jednego, ani drugiego się nie doczekałem. Pawlak kontratakował, Platforma w tym kontrataku go wspierała i liczyła, ile razy w tekście "Dziennika" użyto słowa "konkubina". Wszystko to było niepiękne i o lata świetlne odległe od tego, co miało być "koalicyjnym obyczajem" i wypełnieniem deklaracji o tym, że "naruszający zasady przyzwoitości" natychmiast pożegnają się z rządowymi posadami. Sprawa pozostawia niesmak. I dojmujące poczucie, że słowo "standard" jest słowem wyświechtanym i mającym coraz mniej treści. Konrad Piasecki PS. Tuż po napisaniu tych słów, po tygodniu milczenia, premier wreszcie zabrał głos. Wyrzucił Misiaka, delikatnie potępił Pawlaka. Mówił zupełnie coś innego niż cała jego partia przez ostatnie dni. Czyli znów politycy Platformy będą musieli zjadać własny język...