Z podziwu godnym lekceważeniem dla zasad historiografii, opierając się niemal wyłącznie na relacji jednego świadka, którego wiarygodność podważa jego późniejsza współpraca ze stalinowskimi organami przemocy, narysował Gross obraz następujący: oto pewnego dnia Polacy w Jedwabnem dostali jakiegoś amoku, zapewne pod wpływem swych antysemicko nastrojonych duszpasterzy, i spontanicznie rzucili się mordować swych sąsiadów - Żydów. Gross nie mógł nie wiedzieć, że to było po prostu niemożliwe. Historia zna wiele pogromów, które można nazwać spontanicznymi. Nigdy nie padało w nich aż tyle ofiar - zanim zamieszki rozpętały się na dobre, przynajmniej część zaatakowanych mogła uciec. Tymczasem w Jedwabnem jednego dnia wymordowano praktycznie wszystkich miejscowych Żydów - a to znaczy, że cała akcja musiała być dobrze zaplanowana i przygotowana, rozpoczęta zablokowaniem miasta znacznymi siłami. Grupa miejscowych zbirów, choćby nawet liczna, nie była w stanie tak się uwinąć. Gross nie mógł też nie wiedzieć o identycznych pogromach, jakie wcześniej i później miały miejsce w sąsiednich miejscowościach - jednoznacznie wskazujących, że Jedwabne stanowiło część szerszej operacji niemieckich sił policyjnych. A skoro Gross nie mógł nie wiedzieć, to widać świadomie kłamał, zdając sobie sprawę, jaki jest w niektórych krajach na takie oszczerstwa popyt. W dyskusji, która wybuchła po wydaniu książki, historycy dość jasno odtworzyli przebieg wydarzeń. Wydaje się pewne, że mordu dokonali Niemcy rękami polskich kolaborantów. Problematyczna sensacja: starali się tak czynić we wszystkich okupowanych krajach. Gdzie indziej w Polsce im się nie udawało, bo takich kolaborantów, rekrutowanych głównie spośród kryminalistów, zabijało za karę polskie podziemie. W Jedwabnem i okolicy żadnych struktur państwa podziemnego już nie było, zostały wytępione przez poprzednich, sowieckich okupantów. Cała nabudowana na Jedwabnem "moralistyka" o polskiej winie staje się w świetle oczywistych faktów nie warta funta kłaków. Który niby naród żadnych kolaborantów ani kryminalistów z siebie nie wydał? Z okazji rocznicy powstania w warszawskim getcie w telewizji w kółko pokazywano archiwalne zdjęcia i jak zwykle nikt przez uprzejmość nie objaśniał, że ci uwiecznieni na nich policjanci, zaganiający Żydów pałkami do wagonu, to bynajmniej nie Niemcy ani Polacy, ale też Żydzi, skuszeni do współpracy w zbrodni obietnicą chwilowego zawieszenia wydanego na nich wyroku. Ale cokolwiek ustalili historycy, świat to olał. W USA wydano tylko książkę Grossa, bez żadnych komentarzy ani krytycznych recenzji, a z całej towarzyszącej jej w Polsce dyskusji wydobyto jedynie głosy tych, którzy histerycznie rzucili się do przeprosin i bicia w cudze piersi. Choć domaganie się przeprosin od Polaków za to, że kilku degeneratów dało się kiedyś kupić SS, ma dokładnie tyle samo sensu, co karanie Żydów za zabicie Chrystusa. Rafał A. Ziemkiewicz