Wet za wet. W imię solidarności z aktorami, których zakneblowano, w imię wolności słowa, zaczęto czytać sztukę we wszystkich większych miastach w kraju. Pardon, nie wszystkich, bo dyrektorzy niektórych placówek wystraszyli się najazdu protestujących, i czytanie odwołali. To się nakręca. Przed teatrami, które mają wystawiać "Golgotę Picnic", trwają pikiety, widzowie udający się na spektakl są szarpani, sztuka jest zagłuszana, i tak dalej. No, mamy wojnę o słowo, w 25-lecie wolności. Tak się złożyło - najpierw mieliśmy festiwal sukcesu ćwierćwiecza, z Tuskiem i Obamą pierwszych szeregach, i peany na cześć złotej ery, w której przyszło nam żyć, a w chwilę potem dwa strzały. Afera podsłuchowa, za sprawą której poznaliśmy polityczną kuchnię III RP, te tajemnice VIP-roomów. A teraz "Golgota Picnic", która pokazała nam, ile wolności zostało w 25-lecie wolności. Wydarzenie jest bez precedensu - gdyż wyraźnie pokazuje, co w tym kraju wolno, a co nie, i w którym kierunku to zmierza. To jest kolejny krok biskupów poszerzający ich władzę. Niedawno mieliśmy awanturę z okazji "deklaracji wiary" podpisywanej przez lekarzy, w której napisali, że "prawa boskie" są dla nich ważniejsze niż prawo. Wciąż tli się sprawa związana z zachowaniem prof. Chazana, który odmówił przeprowadzenia legalnej aborcji, i nie wskazał innego szpitala. Teraz biskupi wzięli się za teatr. Piszę biskupi, bo to hierarchowie są motorem napędzającym protesty, w Poznaniu był to abp Gądecki, za ich nawoływaniem organizują się demonstranci, podobno wygląda to dość malowniczo - babcie-moherki, obok kibole, a wśród nich działacze, a nawet i posłowie, PiS-u. Malowniczość - malowniczością, ale przypuszczam, że nie wszystkim było do śmiechu. Miejmy świadomość, że naturalną konsekwencją takiej blokady jest kościelna cenzura. Nieformalna. Nie zdziwię się, gdy za chwilę dyrektorzy teatrów będą biegać do biskupów pytając ich, czy daną sztukę mogą wystawiać czy nie. Za nimi ustawią się producenci filmowi, wydawcy książek, może i wydawcy gazet... Po prostu, nikt nie chce być napadany przez agresywny tłum. Treść "Golgoty Picnic" nie ma już w tym przypadku znaczenia. Podobno jest to sztuka o beznadziejności społeczeństwa konsumpcyjnego, ale skoro uznana została za "bluźnierczą", w Polsce nie wolno jej grać. I tyle. Koniec, kropka. Przy tym wszystkim, humorystycznie brzmią deklaracje niektórych polityków-katolików, że katolicy są w Polsce represjonowani, że choć są większością, to nie są słuchani. To bzdura totalna! Mogę na nią odpowiedzieć, tak jak swego czasu mówił biskup Pieronek - że są w Polsce katolicy. I że większość z nich jest normalna. Nie chcę wdawać się w dywagacje na temat polskiego katolicyzmu, wiadomo, że jest dość płytki, wybiórczy, bardziej to zwyczaj niż religijne przeżycie. Że regularnie zmniejsza się liczba Polaków uczęszczających na msze święte. Ale jednocześnie tkwi to w nas głęboko, Kościół jest punktem odniesienia, elementem tożsamości milionów, elementem ładu moralnego. Dlatego tak gorszy niemądre zachowanie hierarchów, ich pohukiwania, ich związki z ekstremą. Tak jakby szli na wojnę, tak jakby jedna sztuka teatralna, czy jedna wypowiedź, odwiodła Polaków od wiary, obaliła chrześcijaństwo... O to chodzi? Myślę że nie. Że hierarchowie aż tak naiwni nie są, i w takie strachy na lachy nie wierzą. Że w bitwie o "Golgota Picnic" bardziej chodzi im o władzę, o granice tego co w Polsce wolno, i o to, kto te granice ma wytyczać. Innymi słowy - o model państwa. Widać przecież, że po 25 latach III RP biskupi nie chcą państwa świeckiego, chcą państwa, w którym władza świecka pokornie będzie się ich słuchać. I uwierzyli, że to jest możliwe. W tej wierze na pewno wzmocnił ich fakt, że państwo świeckie regularnie im ustępuje, cofa się. Osobiście jednak uważam, że w tej wojnie biskupi skazani są na porażkę. Że źle postawili. Że, owszem, mają swoją armię wiernych, ale w tym wojennym zgiełku zapominają o milczącej większości, która chce Kościoła łagodnego, serdecznego, a nie walczącego. Ale to są moje oceny, na razie, tu i teraz, mamy bitwę o teatr, o zastraszenie reżyserów, aktorów, ludzi sztuki. "Wystawcie coś o Mahomecie, dopiero zobaczycie jak was potraktują!" - wołają protestujący. Cóż na to odpowiedzieć? Właśnie o takie państwo chodzi, żeby można było wystawić sztukę, i żeby nikt nie bał się w niej grać, i ją oglądać. Proste, prawda? Podobnie jest z hasłem "Wielka Polska katolicka!", które skandowano. No, patrząc na naszą historię, trzeba jasno powiedzieć - albo wielka, albo katolicka. Polska na przestrzeni wieków była silna wtedy, gdy była tolerancyjna, a sprawy wiary oddawała obywatelom, by sami je rozstrzygali we własnym sumieniu. To było mądre - w państwie wielonarodowym i wieloreligijnym. Gdy do głosu doszła zbitka Polak-katolik, poszło to w dewocję, nietolerancję, ciemnotę i gnuśność. W tym kierunku nas pchają. Robert Walenciak