Nic straconego, za parę miesięcy będzie kolejna taka sprawa i wtedy jak w banku jeremiady rozlegną się z całą mocą. Konkretnie, chodzi o to, że przegraliśmy konkurs ofert brytyjsko-japońskiego koncernu, który szukał środkowoeuropejskiej lokalizacji pod nową fabrykę opon. Fabryka zostanie zbudowana na Węgrzech. Piszący o tym dziennikarze nie posiadają się ze zgrozy: tracimy prestiżowe zagraniczne inwestycje! To już piętnasty taki wypadek w ciągu kilku ostatnich lat! Wielki koncern samochodowy buduje fabrykę na Słowacji, inny w Czechach, a w Polsce nic, trzeba bić na alarm! Otóż akurat to powodem do alarmu nie jest. Robienie miernika atrakcyjności polskiej gospodarki z zainteresowania światowych koncernów to myślenie z czasów Gierka, kiedy liczył się tylko przemysł ciężki, a nie miał kto produkować sznurka do snopowiązałek i klozetpapieru. Oczywiście, jeśli ktoś chce wybudować w Polsce fabrykę, to dobrze, proszę bardzo, ale żadnej łaski nie robi. Tymczasem dla ściągnięcia "prestiżowej" inwestycji politycy gotowi są obdarować koncern ziemią, zwolnić z podatków, zbudować mu na koszt podatnika drogę i bocznicę kolejową oraz pocałować w dowolnie wskazane miejsce. Kiedy jeszcze zaczynają się licytować w tym z politykami krajów ościennych, zwykle przekraczają granicę, poza którą inwestycja się krajowi opłaca. Czytam, jakąż to stratę ponieśliśmy. Otóż anglojapończycy mieli zainwestować 120 milionów euro i za te pieniądze stworzyć 200 miejsc pracy. Niech państwo polskie połowę zysków, na jakie liczyło ze strony światowego inwestora, odpuści tępionym i łupionym przez jego biurokrację małym przedsiębiorcom, prostym handlarzom z targowiska, to ci stworzą nie 200, ale 20 000 tysięcy nowych miejsc pracy! Tylko że bez rozgłosu i "prestiżu". Że politycy tego nie rozumieją i że ich to nie obchodzi, rozumiem, ale dziennikarze powinni mieć więcej rozumu. Rafał A. Ziemkiewicz