Gaśnicowa koalicja
Wolałbym, żeby Kaczyński obalał Tuska przy użyciu Morawieckiego, Bocheńskiego... (nie wiem, kogo jeszcze wrobić moim komplementem) niż Nawrockiego i Brauna. On też by pewnie wolał, ale nie miał wyboru. Ja też nie mam wyboru, wygląda na to, że nikt nie ma wyboru w świecie "przezwyciężonej polaryzacji" i tym podobnego świętobliwego bełkotu. Miał być plebiscyt i jest plebiscyt. O rzeczy najważniejsze ukryte w brudnej piarowej pianie. O stabilność państwa, o geopolityczne ulokowanie tego państwa.

Gdyby o tej kampanii myśleć analogiami 2015 roku, druga tura byłaby już rozstrzygnięta. Wówczas przesądziły głosy "antysystemowców" oddane w pierwszej turze na Pawła Kukiza. Podjęta przez Komorowskiego próba przekonania ich do siebie za pomocą referendum w sprawie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych nie mogła się udać. Nie przekonała do Komorowskiego "antysystemowców", odarła go z wszelkiej powagi w oczach "systemowców". Dziś przed podobnym ryzykiem stoi Trzaskowski jadący na spotkanie z Mentzenem.
Jednak każda kampania jest inna. W 2015 roku dla młodych "antysystemowców" Kukiza jedyną twarzą "systemu" był - od ośmiu lat - rząd PO-PSL. W 2025 roku "antysystemowcy" pamiętają zarówno trwający osiem lat "system" Kaczyńskiego, jak też mający za sobą już półtora roku "system" Tuska. Zatem więcej z nich może się w ostatniej chwili zawahać między Nawrockim i Trzaskowskim albo może w drugiej turze nie zagłosować w ogóle.
Szukanie głosów
Obóz Trzaskowskiego, w zrozumiałej panice spowodowanej wynikami pierwszej tury, chwyta się przeszłości Nawrockiego, jakby np. fakt wyciągania przez Nawrockiego z więzienia neonazisty miał go obciążać w oczach jego elektoratu czy elektoratu Grzegorza Brauna.
Przecież neonazista był "polski", a więzienie "duńskie", zatem Nawrocki zachował się jak "patriota". Cudzysłów jest tu celowy, ponieważ ówczesny dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, choćby z racji pełnionego przez siebie stanowiska powinien zachować większy dystans wobec znanego z kibolskich ustawek człowieka noszącego tatuaże z Adolfem Hitlerem i mottem SS.
Ta "przeszłość" może się okazać jeszcze mniej obciążająca Nawrockiego w elektoracie twardej prawicy, niż obciążyło go w tym elektoracie "mieszkanie" (ciekawe, że tego modelu "sąsiedzkiej pomocy" bardziej przestraszyli się starsi wyborcy niż młodzi).Obóz Kaczyńskiego także liczy głosy. Mariusz Błaszczak mówi o łączącym PiS, Nawrockiego, Mentzena i Brauna "poszanowaniu dla tradycji, kultury, historii, cywilizacji europejskiej opartej na fundamencie chrześcijańskim".
Nazywanie przez Grzegorza Brauna religii żydowskiej "satanizmem" i fizyczne atakowanie jej symboli jest specyficzną formą "europejskiej cywilizacji opartej na fundamencie chrześcijańskim". Krótko po zaatakowaniu przez Brauna gaśnicą chanukowego świecznika ksiądz Marcin Kowalski, biblista z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i członek Papieskiej Komisji Biblijnej, powiedział: - Święto Chanuki jest zakorzenione w Piśmie Świętym, świętował je Jezus. Obrzydliwe jest sugerowanie, że to satanizm.
Warszawa jednak - nie gorsza pod tym względem od Paryża - także "warta jest mszy". Choćby nawet miała to być czarna msza "gaśnicowej koalicji".
Prawica na prawo od Kaczyńskiego
Szeroka "gaśnicowa koalicja", sięgająca od prawicy PiS poprzez sporą część Konfederacji i Grzegorza Brauna, może rządzić pod Nawrockim nawet bez błogosławieństwa Kaczyńskiego (już trwają przymiarki Wiplera, Mastalerka i paru osób z samego serca Prawa i Sprawiedliwości do poradzenia sobie bez Kaczyńskiego). Choć wątpię, aby Kaczyński, wiedząc, że "gaśnicowa koalicja" odsunie od władzy Tuska, miał jej swego błogosławieństwa poskąpić.
Ostatnich prawdziwych konserwatystów (warto poczytać najciekawszych publicystów "Rzeczpospolitej" łącznie z jej nowym naczelnym) dopadła w tej sytuacji zupełnie zrozumiała depresja. "Gaśnicowa koalicja" ich nie kręci wcale. Trzaskowskiemu też nie ufają, nie wiedząc, czy jako prezydent będzie osłaniał to, co należy, czyli twardo i jednoznacznie atlantycką politykę zagraniczną Sikorskiego (tylko jak ją prowadzić bez Waszyngtonu albo z samym Rubio?), czy raczej wróci do matecznika warszawskiego salonu, jego ideowych mód imitujących to, co przegrało także na Zachodzie.
"Konserwatyści" cudzysłowowi, czyli młody alt-right i oportuniści, liczą pieniądze i stanowiska, które mieli zagwarantowane pod rządami Kaczyńskiego, a stracili pod rządami Tuska. Nie dostali tych pieniędzy i stanowisk od "koalicji 15 października", wezmą je od "gaśnicowej koalicji". Stąd "symetryzm" wypełzający znowu z każdej szpary w podłodze.
Tusk zablokowany przez Kaczyńskiego i na własne życzenie
Kaczyńskiemu udało się - za pomocą przejętych przez PiS instytucji i ludzi w tych instytucjach, za pomocą Dudy wyposażonego w ostatnich miesiącach władzy Zjednoczonej Prawicy w dodatkowe uprawnienia pozwalające paraliżować "wrogi rząd" - utrzymać poziom konfliktu z minionych ośmiu lat także przez półtora roku rządów koalicji.
Kiedy rządził Kaczyński, konflikt obciążał i osłabiał jego. Kiedy rządzi Tusk, konflikt obciąża i osłabia jego. Ludzie chcą władcy, żeby gwarantował pokój. Konieczność prowadzenia wojny bez końca żadnego władcy nie legitymizuje.
Gdyby "rozliczenia" faktycznie się Tuskowi udały (trudno, wręcz niebezpiecznie jest definiować kryteria "skutecznych rozliczeń" istniejące w głowach tego czy innego "ludu"), nastałby pokój na warunkach Tuska i Tusk zgarnąłby premię "księcia pokoju". Ponieważ "rozliczenia" nie dotarły przez półtora roku do żadnej mocnej pointy, permanentny konflikt wokół nich jest porażką Tuska.
Sukcesy koalicji to bezpieczniejsza dla Polski polityka zagraniczna (szczególnie europejska), odblokowanie środków z KPO, szybki wzrost pensji (w tym minimalnej) i świadczeń, choć przy długu rosnącym tak samo szybko jak za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy.
Obciąża koalicję i demobilizuje jej wyborców niezdolność wypracowania minimalnych choćby kompromisów w kwestiach programu mieszkaniowego, obniżenia składki zdrowotnej ("pisolew" ze wsparciem Dudy kontra cicha koalicja KO i TR z Konfederacją w tej sprawie), aborcji i związków partnerskich. A także spóźnianie się przez rząd w wielu kwestiach gospodarczych i "deregulacyjnych" (ogłaszanie projektów ustaw tuż przed wyborami prezydenckimi albo nawet pomiędzy pierwszą i drugą turą tych wyborów trudno uznać za sukces mobilizujący wyborców "koalicji 15 października").
Jak mawiają klasycy kampanijnych narracji, te wybory będą "na żyletki". Oby nie były to żyletki, którymi namiętni fani polskiej polityki cięli wyborcze plakaty swoich konkurentów i mogą pociąć polskie państwo w czasach, kiedy jest ono Polakom naprawdę potrzebne.
Cezary Michalski